- Do 85. minuty prowadziliśmy 2:0 na wyjeździe. Czego tu więcej chcieć? Byliśmy lepszym zespołem, Cracovia rzucała bezpańskie piłki za plecy naszych obrońców. Tu był nasz błąd - cofnięcie się i nie utrzymywanie się przy piłce - analizuje Sapela.
Golkiper GKS-u praktycznie nie miał nic do powiedzenia przy wszystkich bramkach zdobytych przez Pasy. Najpierw po strzale Marcina Krzywickiego piłka odbiła się od słupka jego bramki i do siatki wbił ją Bartłomiej Dudzic. Później Krzywicki wyprzedził Zlatko Tanevskiego i pokonał Sapelę w sytuacji sam na sam, a przy ostatniej bramce bramkarz bełchatowian został na linii, by bronić ewentualny strzał Krzywickiego. Ten nie trafił w piłkę, która po dośrodkowaniu Dariusza Pawlusińskiego wpadła do bramki.
- Ciężko mi ocenić, czy przy drugiej bramce to błąd Zlatko. Cracovia ograniczyła się do wrzucania tych piłkę za naszych obrońców. Do pierwszej bramki byli praktycznie bez żadnego strzału, ale to oni wygrali mecz. Jesteśmy frajerami. Później Darek Pawlusiński złamał na lewą nogę i posłał piłkę w światło bramki. Ruch Krzywickiego mnie zmylił - tłumaczy Sapela i dodaje: - Wszyscy musimy się walnąć w pierś. Nie można winy zwalać tylko na obrońców. To jest gra zespołowa. Cała "11" walczy i nie tylko obrońcy przegrywają, ale cały zespół.
28-letni bramkarz przyznał, że w takim pojedynku brał udział pierwszy raz w karierze, a winnymi porażki są tylko sami piłkarze GKS-u: - Nie zdarzyło mi się coś takiego. Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni taki mecz. Trudno było sobie wyobrazić takie spotkanie, że prowadzi się z Cracovią, czyli czerwoną latarnią ekstraklasy 2:0 i w ciągu pięciu minut przegrywa się 2:3. Totalna klapa w naszym wykonaniu. Jesteśmy na siebie wkurzeni, że tak zagraliśmy ostatnie 10 minut. Cofnęliśmy się dupą do swojej bramki. Pretensje możemy mieć tylko do samych siebie.