Arsenal Londyn: Wieczni przegrani znów bez trofeum?

Droga Kanonierów przed trwający sezon przypomina typowe młodzieńcze podrygi, chłopcy Wengera nieustannie podnoszą się i upadają. Zachwycają, by zawieść w momencie kluczowym i następnie znów się odrodzić. Czy podróż zakończą na mistrzowskim tronie?

W tym artykule dowiesz się o:

Przed kilkoma tygodniami fani Arsenalu byli w ósmym niebie - ich zespół w lidze rzucił się w pościg za Manchesterem United, w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów Kanonierzy po fantastycznym meczu ograli Barcelonę, a za moment na klubową półkę z trofeami trafić miał Carling Cup. - Udowodnili samym sobie, że wreszcie są w stanie przerwać sześcioletni okres posuchy - zachwycał się po meczu z Dumą Katalonii publicysta "Guardiana", Paul Hayward. Londyńczycy zagrali konsekwentnie i z pasją, ograli zespół nazywany najlepszym w historii piłki, świat momentalnie legł u ich stóp - niepoprawni marzyciele napominali nawet o zwieńczeniu sezonu wywalczeniem kompletu czterech trofeów. A przecież po raz ostatni Kanonierzy wymierny sukces fetowali w 2005 roku...

Z piekła do nieba i z powrotem

Na progu lutego było dramatycznie. Po zjawiskowym (a zarazem druzgocącym) remisie 4:4 z Newcastle komentatorzy BBC błyskawicznie sięgnęli do felietonu Harry'ego Pearsona, który jeszcze w grudniu oznajmił, że Arsenalu na zwycięstwa nie stać, bo Wenger tak mocno skupia się na przyszłości, iż o teraźniejszości zapomina całkowicie. Kolejne spotkania dały jednak sygnał klarownie pozytywny - zdawało się, iż owa klęska ze Srokami londyńczyków zahartowała i dzięki temu wreszcie będą oni zdolni do podjęcia największych wyzwań. Od czasu feralnej konfrontacji na St. James Park Kanonierzy wyrwali zwycięstwa w meczach ze Stoke i Wolverhampton (Wilki są w tym sezonie dla wielkich Premier League prawdziwą udręką), a wisienką na torcie było wspominane starcie z Barceloną.

Kanonierzy przez moment byli na szczycie, by po chwili boleśnie zderzyć się z rzeczywistością

Po wzlocie w przestworza przyszedł jednak bolesny upadek, w ciągu dwóch tygodni kopacze z Emirates przegrali wszystko, co było do przegrania. Bolesny pochód po rozżarzonych węglach rozpoczęli w finale Carling Cup, sensacyjnie ulegając Birmingham City po błędzie graczy perfekcyjnie oddających filozofię Wengera: 20-letniego Wojciecha Szczęsnego i 25-letniego Laurenta Koscielny'ego, którzy w sumie w Premier League nie rozegrali nawet 30 spotkań. Kilka dni później w powtórzonym meczu FA Cup Kanonierzy rozbili wprawdzie Leyton Orient, potem przyszły jednak bolesny remis ligowy z Sunderlandem oraz pożegnania z krajowym pucharem i Ligą Mistrzów.

Klęska wieńczy dzieło

Dwa tygodnie wystarczyły londyńczykom, by żywcem pogrzebać marzenia o wywalczeniu trzech trofeów. Najbardziej zabolała klęska ostatnia, w ćwierćfinale Pucharu Anglii z Manchesterem. - W trakcie meczu Wenger wyglądał na człowieka w pełni świadomego tego, że wszystkie trofea prześlizgują mu się przez palce - relacjonuje komentator BBC, Phil McNulty. - Van der Sar miał zdecydowanie więcej pracy od Almunii, w grze Arsenalu brakowało jednak przekonania, energii i pomysłu. To spotkanie doskonale pokazało, dlaczego Kanonierzy tak często przegrywają, gdy sukces jest na wyciągnięcie ręki - ciągnie napominając, że z zapowiedzi Wengera o mistrzostwie kraju zamiast niezachwianej pewności bije pobożna prośba i wątła nadzieja.

Arsene Wenger robi dobrą minę do złej gry

W osobie francuskiego szkoleniowca problemu doszukuje się Peter Fraser. - Duma i upartość to cechy charakteryzujące wszystkich wielkich trenerów, ale zapewnienia Wengera mówiące o tym, iż jego gracze są w stanie mentalnie przetrwać klęski i brzemienne w skutkach sędziowskie błędy sprawiają, że zaczyna wyglądać on tak, jakby cierpiał na kompleks niższości - tłumaczy komentator SkySports. - Oczywiście sugestie, jakoby francuski szkoleniowiec miał kompletnie porzucić swoje zasady lub nawet latem odejść z klubu, są absurdalne. Mistrzostwo wciąż jest możliwe, ostatnie dwa tygodnie miały jednak ogromne znaczenie i trzeba z nich wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Wszystko zostaje w rodzinie

Kibice i piłkarze nadal wierzą w sukces. - Naszą odpowiedzią na krytykę będzie dobra gra. Wciąż jesteśmy pewni, że możemy wygrać ligę - nie obchodzi mnie, co mówią ludzie - deklaruje Szczęsny. Wtórują mu koledzy, a komentatorzy zwracają także uwagę na to, że jednym z głównych problemów Arsenalu jest... brak szczęścia - czołowych graczy raz po raz dopadają kontuzje (widoczne są szczególnie przerwy Cesca Fabregasa, obwołany następcą Paula Scholesa Jack Wilshere to wciąż bowiem ledwie materiał, nie lider drużyny), Kanonierom nie pomagają też sędziowie (Massimo Busacca na Camp Nou, czy Anthony Taylor w meczu z Sunderlandem).

Kibice Arsenalu wciąż żywią nadzieję na mistrzostwo kraju

Nie można też zapominać o zaniedbaniach własnych, wśród których na pierwszy plan wysuwa się awersja Wengera do transferów doświadczonych graczy. - Gdyby przed sezonem wyposażył się w odpowiedniego bramkarza i pomocnika, teraz nie musiałby wysłuchiwać powszechnego: A nie mówiłem! - zaznacza cytowany już Fraser. Inną kwestią jest atmosfera, która jawi się jako aż nazbyt rodzinna. Najlepiej świadczą o tym twitterowe wpisy Wilshere'a, Fabregasa, Robina van Persiego i Samira Nasriego, zawierające relacje z ich wspólnych wieczorów spędzonych przy PlayStation. Wątpliwe, czy w towarzystwie tak zgranym jest miejsce na ważne rozmowy i trudne słowa, których czasem unikać nie wolno.

***

Kanonierom brak doświadczenia, psychicznie do zwyciężania wciąż zdają się niegotowi, doskwiera im także brak lidera pozaboiskowego. - Przed sezonem nikt w Anglii nawet nie oczekiwał, że będziemy w stanie walczyć o czołową czwórkę. To wszystko było dla zawodników bardzo trudne, ale oni w żadnym momencie nie pokazali oznak mentalnej słabości - zaznacza Wenger, wciąż nieśmiało spoglądając w kierunku mistrzowskiej patery. - Wierzę, że możemy tego dokonać. To dla nas doskonały sprawdzian, okazja do przegrupowania sił, zjednoczenia i szybkiej odpowiedzi - deklaruje francuski szkoleniowiec. Motywator z niego zacny, podobnym deklaracjom wiarę dawać jednak coraz trudniej.

Komentarze (0)