- Przychodzi nam grać z drużyną, która rozgromiła zespół Śląska w poprzedniej rundzie. Jest to jakby potwierdzeniem, że Widzew jest nieobliczalny - mówił przed sobotnim spotkaniem szkoleniowiec drużyny z Wrocławia. Jak się później okazało nie dość, że Widzew był nieobliczany, to i Śląsk także.
Od pierwszych minut do ataku ruszyli piłkarze Śląska. Już w 4. minucie wrocławianie mieli bardzo dobrą okazję do zdobycia gola. Jak wiadomo drużyna z Oporowskiej jest bardzo groźna w stałych fragmentach gry. Po faulu Wojciecha Szymanka na Remigiuszu Jezierskim z rzutu wolnego strzelał Przemysław Kaźmierczak, lecz po jego uderzeniu futbolówkę spokojnie złapał Maciej Mielcarz.
Podopieczni Czesława Michniewicza postraszyli gospodarzy po dziesięciu minutach gry. Po podaniu z głębi pola bliski znalezienia się w sytuacji sam na sam z golkiperem był Darvydas Sernas. Szybszy od litewskiego napastnika okazał się jednak Marian Kelemen. Wrocławianie mieli przewagę, ale nie potrafi jej udokumentować golem. Nie pomagały nawet rzuty wolne, które do tej pory były zabójczą bronią drużyny Oresta Lenczyka. W 18. minucie znów przypomniał o sobie Sernas, ale w dobrej sytuacji napastnik Widzewa oddał niecelny strzał z 14 metrów.
Wrocławianie nie mieli zbytnio pomysłu na to, jak skutecznie zagrozić bramce Mielcarza. Po dośrodkowaniach z rzutów wolnych piłkę wybijali obrońcy drużyny z Łodzi, a strzałów było jak na lekarstwo. Jeżeli już piłkarze jednej bądź drugiej drużyny uderzali na bramkę rywala to piłka albo padała łupem bramkarzy, albo były to uderzenia niecelne. W 37. minucie po dośrodkowaniu Adriana Budki główkował Sebastian Madera, ale posłał on piłkę obok bramki. Ostatecznie pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Było to tylko namiastką tego, co stało się w drugiej odsłonie potyczki.
Od pierwszych minut drugiej połowy do ataku ruszyli piłkarze Widzewa. Wrocławianie wydawali się być tym faktem kompletnie zaskoczeni. Piłka praktycznie nie opuszczała połowy WKS-u i wydawało się, że tylko kwestią czasu jest gol dla Widzewa. I tak też się stało. W 55. minucie po dośrodkowaniu do piłki najwyżej wyskoczył Madera i celnym strzałem głową nie dał szans słowackiemu bramkarzowi Śląska.
Chwilę po tej bramce szkoleniowiec gospodarzy do gry desygnował Łukasza Madaja. Jak się później okazało była to bardzo dobra decyzja. - Bardzo bym prosił, żeby nie pisać, że to był nos trenera, że wpuścił Madej, bo to był absolutnie mój błąd, że nie wpuściłem Madeja od początku. Czasem tak bywa, że ma się dwóch, trzech zawodników do dyspozycji, a decyduje się na jednego. Dopiero mecz weryfikuje czy to było dobre posunięcie czy nie - powiedział już po spotkaniu Orest Lenczyk. Zanim Madej dał o sobie znać łodzianie mogli podwyższyć prowadzenie. W 62. minucie Sernas z 20 metrów trafił bowiem w poprzeczkę. Wrocławianie atakowali, ale nie mogli poważnie zagrozić bramce Mielcarza. Co innego Widzewiacy.
W 73. minucie Nika Dzalamidze wszedł w obronę Śląska jak w masło i oddał strzał obok starającego się ratować sytuację Kelemena. Widzew prowadził już 2:0! Wydawało się, że to koniec emocji, ale nic bardziej mylnego.
Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry po wyrzucie piłki z autu Kaźmierczak przedłużył futbolówkę głową, ta spadła pod nogi Madeja, który z ostrego kąta strzelił nie do obrony. Było to kontaktowe trafienie, które dało jeszcze nadzieję gospodarzom. Tę zielono-biało-czerwonym mógł szybko odebrać Dzalamidze, który w 87. minucie zupełnie niepilnowany w polu karnym oddał fatalny strzał głową.
Cenne minuty upływały i gdy już wydawało się, że mecz zakończy się zwycięstwem gości w polu karnym Szymanek wyciął Madeja. Za to zagranie piłkarz Widzewa został ukarany czerwoną kartką. Do piłki ustawionej 11 metrów od bramki podszedł Mila i pewnym strzałem dał remis Śląskowi! Sekundy po golu arbiter zakończył to spotkanie. - Do 85. minuty wydawało się, że to my zgarniemy w tym meczu trzy punkty i to my będziemy zespołem, który przełamie świetną passę Śląska Wrocław. Nic nie wskazywało na to, że w ciągu pięciu minut, może dziewięciu, bo sędzia doliczył cztery minuty, stracimy to wszystko na co tak ciężko pracowaliśmy - podsumował Czesław Michniewicz.
Śląsk nie przegrał czternastego kolejnego spotkania z rzędu. W sobotę bliscy przerwania świetnej passy wrocławian i Oresta Lenczyka byli zawodnicy Widzewa, ale trzy punkty wymknęły im się w ostatnich sekundach meczu. Podejrzewano, że będzie to emocjonujące spotkanie, ale nikt nie przypuszczał, że aż tak.
Śląsk Wrocław - Widzew Łódź 2:2 (0:0)
0:1 - Madera 55'
0:2 - Dzalamidze 73'
1:2 - Madej 85'
2:2 - Mila (k.) 90 +6'
Składy:
Śląsk: Kelemen - Marek Gancarczyk, Celeban, Fojut, Pawelec, Sobota (56' Madej), Sztylka, Kaźmierczak, Mila, Ćwielong (72' Szewczuk), Jezierski (46' Łukasz Gikiewicz).
Widzew: Mielcarz - Broź, Szymanek, Madera, Dudu, Budka, Pinheiro (89' Bieniuk), Panka, Zigajevs (63' Oziębała), Durić (46' Dzalamidze), Sernas.
Żółte kartki: Ćwielong, Fojut (Śląsk) oraz Zigajevs, Dzalamidze (Widzew).
Czerwona kartka: Szymanek (Widzew).
Sędzia: Szymon Marciniak (Płock).
Widzów: 8500.
Oceny drużyn:
Śląsk Wrocław: 3,5 - Wrocławianie mieliby zdecydowanie niższą notę gdyby w tym meczu nie wywalczyli jednego punktu. Determinację i walkę do ostatnich sekund trzeba jednak docenić.
Widzew Łódź: 3,5 - Zupełnie inaczej niż w przypadku Śląska. Łodzianie mieliby zdecydowanie wyższą notę, gdyby udało im się wywalczyć na Oporowskiej komplet punktów. Widzew był już w ogródku, już witał się z gąską i... remis w ostatnich sekundach. A wcześniej kilka okazji które powinny zostać wykorzystane.