Krakowianom na razie udaje się pościg za rywalami w walce o utrzymanie w lidze. W "tabeli wiosny" zajmują drugą lokatę (znów tuż za Wisłą) i w pierwszych kolejkach rundy rewanżowej stratę do Arki Gdynia i Polonii Bytom zniwelowali z dziewięciu punktów do odpowiednio jednego i czterech "oczek". A wszystko to bez udziału nominalnych napastników.
Po odsunięciu od pierwszej drużyny, a następnie pozbyciu się z klubu Bartosza Ślusarskiego i Radosława Matusiaka jedynym w Cracovii snajperem - przynajmniej z nazwy - był Marcin Krzywicki. - Nie wyobrażam sobie, że zostanę z tym stanem posiadania, który jest. Jeśli tak zostanie, to będziemy mieć słabą siłę - mówił w styczniu Jurij Szatałow. Zimą Pasy długo szukały więc odpowiedniego napastnika, ale skończyło się na ściągnięciu niemal w ciemno byłego króla strzelców słowackiej Corgon Ligi, Pavola Masaryka, przywróceniu do łask Sebastiana Kurowskiego, który ostatni rok spędził na rehabilitacji po operacji kolana i przekwalifikowaniu na środek ataku Bartłomieja Dudzica.
Krzywicki, którego występ w jesiennym spotkaniu z GKS-em Bełchatów (3:2) dał Pasom nadzieję na utrzymanie, wiosną zagrał ledwie 19 minut. Masaryk natomiast przebywał na boisku w sumie ledwie 68 minut, a wchodzi na nie dopiero w końcówkach i na razie pełni rolę bardziej pierwszego obrońcy niż napastnika. Szatałow bierze jednak swojego podopiecznego w obronę: - Bardzo wiele rzeczy składa się na to, że na razie nie spełnia oczekiwań. Mogło być i tak, że jakby Masaryk w pierwszym czy drugim meczu trafił do pierwszego składu, to strzeliłby jedną czy dwie bramki i teraz cały czas byłby w okolicach podstawowego składu. Tak się nie stało, bo nie był przygotowany do gry pod każdym względem. Teraz będzie stopniowo wchodził. To jest zawodnik, który może nam pomóc i na pewno będzie przydatny. W ostatnim meczu pokazał już swoje walory.
Kurowski trenuje z zespołem Młodej Ekstraklasy, a Dudzic, który w pierwszych pięciu spotkaniach był podstawowym napastnikiem, po bardzo słabym występie z Górnikiem w Zabrzu (0:1). W ostatnim meczu z Lechią Gdańsk zastąpił go na środku ataku kolejny nominalny skrzydłowy, Saidi Ntibazonkiza. - Saidi u siebie w reprezentacji gra na takiej pozycji i tu go wypróbowaliśmy, ale to nie jest dla niego optymalna pozycja. On atakuje z głębi pola. Nie jest takiej postury jak Masaryk i woli atakować przodem do bramki, niż zastawiać się i grać tyłem. Środek ataku to nie jest jego pozycja - twierdzi dziś Szatałow. Sam Burundyjczyk przekonuje oczywiście, że dla niego najważniejsza jest gra: - Dla mnie najlepiej jest grać gdziekolwiek w formacji ofensywnej. Mogę grać na lewej stronie, mogę grać na prawej, mogę grać środkowego napastnika - to dla mnie bez różnicy.
Gołym okiem jednak widać, że sprowadzony z NEC Nijmegen woli trzymać się linii bocznej niż rozbijać między stoperami rywali, czego efektem była bramka na 3:0 z Lechią, kiedy po dynamicznym rajdzie skrzydłem wyłożył piłkę Aleksiejsowi Visnakovsowi. Tak dochodzimy do Łotysza, który wiosną jest bez wątpienia jedną z najjaśniejszych postaci ofensywy Pasów. Przed startem rundy rewanżowej trener Szatałow mówił, że Visnakovs może być najważniejszym transferem Cracovii, ale teraz tonuje optymistyczne głosy na temat gry szybkiego skrzydłowego: - Na razie nie powiem czy moja teza się potwierdziła. Jest jeszcze za wcześnie. Przed nami jeszcze dziewięć spotkań. Gdy skończy się sezon, spokojnie usiądziemy i ocenimy każdego piłkarza. Wiele w ataku Cracovii zależy również, a może przede wszystkim od 21-letniego Mateusza Klicha. Młody rozgrywający sam trzykrotnie wpisał się na listę strzelców, a przy trzech kolejnych trafieniach kolegów zaliczył asystę.
Trener Jurij Szatałow zdaje się jednak w ogóle nie martwić tym, że w walce o utrzymanie musi radzić sobie bez rasowego snajpera: - Uważam, że jeśli będziemy grali na zero z tyłu, to mamy na tyle mocnych zawodników w ofensywie, że możemy wygrywać.