Szymon Mierzyński: Porażka w Świnoujściu nie była zasłużona, bo polegliście w końcówce po wyrównanym meczu. Z Pogonią jednak zagraliście bardzo słabo...
Piotr Reiss: Nie da się ukryć, że rozczarowaliśmy. O ile w pierwszej połowie wyglądało to jeszcze nie najgorzej, to po przerwie było kiepsko. Przegraliśmy zasłużenie, Pogoń stworzyła więcej dobrych sytuacji, natomiast my, zwłaszcza przy niekorzystnym wyniku, mieliśmy ich jak na lekarstwo.
Szczecinianie zagrali w Poznaniu niesamowicie otwarty futbol. Nie zaskoczyli was tym?
- Akurat tym na pewno nie. Po stracie gola przeciwnicy musieli się odkryć i zaatakować. Szkoda, że my nie potrafiliśmy ich w odpowiednim momencie skontrować, choć okazji ku temu było kilka. Z kolei po przerwie sytuacja się diametralnie zmieniła. To my musieliśmy się otworzyć, co dało rywalom szansę na wyprowadzanie groźnych akcji.
Skąd taka nagła obniżka formy? Przyczyny leżą w kwestiach czysto piłkarskich, czy może zaczyna brakować wam sił?
- Jeśli chodzi o ostatni mecz, to gole dla rywala wyraźnie nas zdeprymowały. Ja też zagrałem słabe spotkanie, co przełożyło się na postawę całego zespołu. Wprawdzie każdy ma prawo do gorszego dnia, ale gdybym zaprezentował się lepiej, to na pewno miałoby to pozytywny wpływ na wynik. Muszę sporą część winy za to niepowodzenie wziąć na siebie.
Trener Baniak bardzo ubolewał nad brakiem Artura Marciniaka. Czy jego absencja faktycznie ma aż tak negatywny wpływ na postawę środka pola?
- Mamy szeroką kadrę i wyrównany zespół. Nie powinno być tak, że brak jednego gracza ma decydujący wpływ na postawę całej drużyny. Zawsze można zastanawiać się, co by było, gdyby Artur jednak zagrał. Ja mogę powiedzieć, że duże pretensje mam przede wszystkim do siebie.
Przy tak słabej postawie chyba jedyną szansą na zwycięstwo z Pogonią było wykorzystanie stuprocentowych sytuacji, które miał Zbigniew Zakrzewski. Zresztą jego nieskuteczność to także duży problem Warty.
- Faktycznie, gdyby "Zaki" miał trochę więcej szczęścia pod bramką rywala i podwyższyłby nasze prowadzenie na 2:0, to druga połowa ułożyłaby się zupełnie inaczej. Tak się jednak nie stało i musimy sobie to wszystko gruntownie przeanalizować. Takie słabsze występy się zdarzają, nie możemy natomiast płakać nad rozlanym mlekiem. Już w piątek czeka nas kolejny, niezwykle istotny pojedynek z Dolcanem Ząbki.
Po okazałym zwycięstwie nad KSZO wydawało się, że drżenie o I-ligowy byt to już dla was przeszłość. Tymczasem teraz sytuacja Warty znów się skomplikowała i przed wyprawą do Ząbek będzie nerwowo...
- Przekonaliśmy się ostatnio, że nie będziemy mieli łatwo aż do końca. Wszystkie ekipy, które walczą o utrzymanie, w miarę regularnie zdobywają punkty. Dlatego dwie porażki, które ponieśliśmy, są brzemienne w skutkach. Z jednej strony musimy wyciągnąć wnioski z ostatnich niepowodzeń, ale z drugiej powinniśmy o nich jak najszybciej zapomnieć. W Wielki Piątek czeka nas wielkie wyzwanie i to na nim musimy się skupić.
Sytuacja w tabeli wzmaga presję. W przeszłości trudno wam było uniknąć nerwów na boisku, gdy graliście z nożem na gardle. Jak to opanować?
- Zdaję sobie sprawę, że po niepowodzeniach z Flotą i Pogonią w klubie wrze. Piłkarze muszą jednak zachowywać się jak profesjonaliści. Na pewno wysłuchamy pretensje, ale gdy przyjdzie nam wyjść na boisko w Ząbkach, to trzeba o nich zapomnieć. Absolutnie nie możemy pozwolić na to, by ktokolwiek miał z nerwów powiązane nogi. Każdy musi wziąć na siebie odpowiedzialność za wynik.
Niepokój w klubie i wśród kibiców budzi pewnie to, że po porażce z Pogonią wszystkim przypomniała się koszmarna runda jesienna. Wtedy też graliście tak jak w drugiej połowie z Portowcami...
- Mnie osobiście najbardziej martwił brak wiary w odwrócenie losów rywalizacji. Akcje były szarpane, nie graliśmy kombinacyjnie, a więc tak, jak najbardziej lubimy. Trudno było pokusić się o wyrównanie grając na aferę. Przykre jest też to, że mamy drużynę, która akurat z Pogonią powinna sobie spokojnie poradzić, a jednak nie potrafiliśmy tego pokazać na boisku.
Liczna publiczność na meczach Warty dopiero się kształtuje. To wciąż są osoby, które każdym kolejnym spotkaniem trzeba zachęcać do przychodzenia na stadion. Nie boicie się, że pierwsza porażka u siebie może mieć negatywny wpływ na frekwencję?
- Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę, natomiast my też jesteśmy ludźmi i czasem popełniamy błędy. Przeciwko Pogoni spisaliśmy się słabo, ale wcześniej daliśmy kibicom dużo radości choćby wysokim zwycięstwem z KSZO. Rzadko na boiskach I ligi padają wyniki 6:1. Myślę, że już niedługo forma do nas wróci i znów sprawimy, że na twarzach fanów pojawi się uśmiech. Za dotychczasowe wsparcie można natomiast tylko podziękować. Sądzę, że ludzie nie zrezygnują z przychodzenia na mecze po jednym nieudanym występie.