Piłkarze Czarnych Koszul zlekceważyli Śląsk?

Śląsk Wrocław zakończył zwycięską passę Polonii Warszawa. Podopieczni Oresta Lenczyka przylecieli do stolicy mocno osłabieni, gospodarze przed pierwszym gwizdkiem byli więc zdecydowanym faworytem.

Kamil Kołsut
Kamil Kołsut

Doświadczony szkoleniowiec przy Konwiktorskiej nie mógł skorzystać z usług dwóch liderów swojego zespołu: Sebastiana Mili i Przemysława Kaźmierczaka, a w lot do stolicy nie zabrali się także Dariusz Sztylka i Łukasz Gikiewicz. Lenczyk do gry w środku pola desygnować musiał debiutującego w ekstraklasie Roka Elsnera, Słoweńca wspierał Piotr Ćwielong, a w ataku biegał nominalny pomocnik, Łukasz Madej. Gospodarze mieli więc solidne podstawy do tego, by czuć się pewnie i oczekiwać piątego z rzędu ligowego zwycięstwa.

- Już na pierwszej odprawie uczulałem ich, aby się nie sugerowali osłabieniami Śląska - tłumaczy szkoleniowiec Czarnych Koszul, Jacek Zieliński, wskazując na to, że brak Mili i Kaźmierczaka wcale atutów wrocławskiej drużyny nie zniwelował. - Jak było widać, absencje wcale nie zdezorganizowały gry obronnej Śląska. Aby w ogóle mówić, że będzie ich brakować, powinniśmy byli najpierw przełamać defensywę Śląska, a to nam nie wyszło. Wiadomo, że wówczas ten mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej - przekonuje 50-letni trener.

Czy więc szkoleniowiec stołecznej drużyny żadnych oznak lekceważenia dla przeciwnika wśród swoich zawodników nie dostrzegł? - Być może ktoś miał takie myśli w głowie, ale jeszcze w szatni próbowaliśmy trzymać to wszystko na krótkiej gumce, aby oddalić myślenie o tym, że rywale przyjeżdżają osłabieni - wyjaśnia Zieliński, porażkę tłumacząc przede wszystkim zacną postawą wrocławskiego zespołu. - Z ciężkiej sytuacji wybrnęli obronną ręką i za to wielkie słowa uznania dla drużyny i trenera. Z kolei nasza mądrość powinna polegać na tym, aby Śląsk nas nie zaskoczył. To się jednak nie udało i trzeba uderzyć się w pierś.

Na ile więc Wojskowi mecz wygrali, a na ile przegrali go piłkarze Czarnych Koszul? - Śląsk zagrał bardzo solidnie w obronie i z tym się przed meczem liczyliśmy. Natomiast my nie zaprezentowaliśmy tego, co sobie zakładaliśmy i pokazywaliśmy choćby w poprzednich meczach - tłumaczy Zieliński. - Przede wszystkim za wolno rozgrywaliśmy piłki od tyłu, nie było żadnego elementu zaskoczenia i ryzyka. Od tego właśnie zginęliśmy. W piłce trzeba ryzykować, a nam w sobotę tego w grze zabrakło - podkreśla doświadczony szkoleniowiec, pytany o przyczyny sobotniej porażki.

- Stara piłkarska prawda głosi, że jeśli nie można meczu wygrać, to trzeba go zremisować - przyznaje Zieliński. - Nie mam jednak na myśli taktyki i cofania się do tyłu, lecz mądrość drużyny. Są czasami takie mecze, że ciężko jest wygrać, ale nie wolno takiego spotkania u siebie przegrać. Mimo wszystko do końca szukaliśmy jakiegoś rozwiązania w ofensywie i robiliśmy zmiany do przodu - relacjonuje przebieg drugiej połowy. - Trzeba przyznać, że jeżeli chodzi o tych zawodników ofensywnych, to nie mieliśmy dużego pola manewru. Były jeszcze sytuacje, ale się nie udało.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×