Bohaterem meczu Cracovii z Ruchem był Słoweniec Andrej Komac. Były reprezentant swojego kraju wykorzystał doskonałe dogranie Wojciecha Grzyba. Grzechem byłoby nie wykorzystanie takiej okazji. - Rzeczywiście, znakomicie podał mi piłkę. Na pewno w szatni mu za to podziękuję - cieszył się pomocnik, dla którego było to drugie trafienie w ekstraklasie.
Komac na Cichą zawitał jesienią i w 2010 roku na boisku najczęściej pojawiał się w końcówkach spotkań. Wydawało się, że wiosną Słoweniec zademonstruje wszystkie swoje walory. Tak się jednak nie stało. Zawodnik często zawodził. W spotkaniu z Koroną zademonstrował zwyżkę formy, a w pojedynku z Pasami zagrał już dużo lepiej niż wcześniej. - Jak się okazuje polska liga nie jest taka łatwa, jak by się mogło wydawać. Wobec Andreja oczekiwania były od początku bardzo duże. Myślę, że z czasem będzie coraz lepiej - stwierdził z nadzieją w głosie trener Niebieskich Waldemar Fornalik, który w 64. minucie zdecydował się na zdjęcie zawodnika z boiska. Gdy Słoweniec zobaczył na tablicy świetlnej numer 22, szeroko rozłożył ze zdziwienia ręce i dopiero po kilku sekundach pokornie opuścił murawę. To pokazało jak głodny gry jest Słoweniec, który zaczyna pokazywać na boisku więcej niż na początku rundy rewanżowej.
Innym bohaterem Ruchu w niedzielę mógł zostać wprowadzony w 88. Minucie Michał Pulkowski. Doświadczony pomocnik miał w doliczonym czasie gry dwie doskonałe sytuacje do podwyższenia wyniku meczu. "Pulo" mijał słaniających się ze zmęczenia zawodników Pasów niczym Leo Messi defensorów Realu w minioną środę. Rajd piłkarza Niebieskich wzbudził na trybunach duży szok, wszak Pulkowski nigdy nie należał do szybkich zawodników. Szczęścia graczowi Ruchu zabrakło jednak przy wykończeniu akcji. Raz piłka po rykoszecie trafiła w poprzeczkę, a przy drugim strzale świetną interwencją popisał się Wojciech Kaczmarek. - Widać nie jestem tak dobrym graczem jak Andrej Komac. On w podobnej sytuacji strzelił gola, a ja niestety nie - bił się w piersi Pulkowski. - Miałem mało czasu, a stworzyłem sobie w miarę ciekawe sytuacje. Mogliśmy strzelić drugiego gola i spokojniej by wszystko wyglądało. A tak to do końca była nerwówka - dodał "Pulo", który nazwany został przez Wojciecha Grzyba piłkarzem… nieobliczalnym. - Wszedł żeby przetrzymać piłkę w środku pola i pomóc chłopakom z linii pomocy. Okazało się, że znalazł się w polu karnym i mógł strzelić dwie bramki. To by była niesamowita historia - uśmiechał się Grzyb. - Dobrze, że to się na nas nie zemściło i Cracovia nie wyrównała - dodał na koniec prawy pomocnik 14-krotnych mistrzów Polski.