Szymon Mierzyński: Jak pan ocenia zamieszanie panujące ostatnio wokół Leo Beenhakkera i całego sztabu szkoleniowego reprezentacji Polski?
Janusz Wójcik: Myślę, że szum jest pokłosiem przebiegu EURO 2008, które wciąż pozostaje w naszej pamięci. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że drużyna spisała się fatalnie i wszystkie obietnice składane przez sztab szkoleniowy wzięły w łeb. W zasadzie pod żadnym względem nie zaprezentowaliśmy się na Mistrzostwach Europy pozytywnie.
Wszystko wskazuje jednak na to, że Leo Beenhakker ostatecznie zachowa posadę...
- Na to wygląda, ale duży wpływ na rozwój wypadków ma także konstrukcja kontraktu selekcjonera. Przedłużono z nim umowę jeszcze przed Mistrzostwami Europy, nie zawierając w niej żadnych klauzul związanych z wynikami. Teraz mamy tego efekty. Zwolnienie Leo nie jest takie łatwe, choćby ze względu na konieczność wypłaty ogromnego odszkodowania. Tymczasem np. we Włoszech Roberto Donadoni miał wpisane w kontrakcie, że pozostanie na stanowisku, jeśli dojdzie do półfinału. Celu nie osiągnął, więc musiał odejść.
Jest jednak spora presja ze strony kibiców i dużej części środowiska piłkarskiego, żeby Beenhakker kontynuował swoją pracę.
- Nie do końca to rozumiem. Leo przyjeżdżał do naszego kraju jako doświadczony obcokrajowiec, który miał zrewolucjonizować polską piłkę. A moim zdaniem tego nie zrobił, bo chyba nie można nazwać sukcesem zdobycia jednego punktu na Mistrzostwach Europy i to jeszcze przy fatalnej grze. Każdy polski trener na miejscu Holendra musiałby odejść. Co więcej, jestem przekonany, że nikt by nie podpisał z nim nowego kontraktu przed wielką imprezą, a jeśli nawet by do tego doszło, zawarto by odpowiednie klauzule na wypadek niepowodzenia.
Słaby występ na Mistrzostwach Europy nie pozostał jednak bez echa, bo PZPN chce wymienić większość asystentów Beenhakkera...
- I tu jest bardzo ciekawa zależność. Okazuje się bowiem, że tylko Leo nie poniósł konsekwencji niepowodzenia na boiskach Austrii i Szwajcarii, a niemal wszyscy jego współpracownicy utracili posady. W takim razie pytam się, kto odpowiada za wyniki reprezentacji? Beenhakker czy asystenci? Wychodzi na to, że odpowiedzialność ponoszą ci drudzy, bo to właśnie oni ponieśli konsekwencje. Nad zasadnością ich zwolnienia można by dyskutować wówczas, gdyby sam Leo stwierdził, że jego współpracownicy zawalili i nie powinni dalej pracować z kadrą. Ale przecież nigdy tego nie powiedział! Na każdym kroku słyszeliśmy, jak to zespół jest wspaniale przygotowany do mistrzostw i że wszystko idzie zgodnie z planem. A jak było naprawdę, wszyscy wiemy. Totalna klapa na każdej płaszczyźnie.
Co w takim razie powinien zrobić Beenhakker?
- Jeśli ma "jaja", to powinien solidaryzować się z ludźmi, których niegdyś zaprosił do współpracy i, skoro ich zwolniono, on również powinien odejść. Jestem bardzo ciekaw, co przyniesie najbliższa przyszłość. Z pewnością Leo nie zostawi tej sprawy bez komentarza tym bardziej, że wygląda na to, iż decyzja o zwolnieniu asystentów zapadła nie z inicjatywy selekcjonera, lecz PZPN.
Wiem, że nie podoba się panu swego rodzaju dewaluacja polskiej myśli szkoleniowej, z jaką można było się spotkać przy okazji dyskusji na temat reprezentacji.
- To jest bardzo niedobre i przykre zjawisko. Nie rozumiem go, ponieważ tak naprawdę pod wodzą zagranicznego selekcjonera nasza reprezentacja nie osiągnęła nic więcej niż w niedalekiej przeszłości. Ponadto nie przypominam sobie, żebyśmy za kadencji któregoś z polskich szkoleniowców na jakąkolwiek imprezę pojechali tak słabo przygotowani pod względem fizycznym, jak do Austrii i Szwajcarii. W przeszłości wręcz podkreślano, że możemy mieć braki dotyczące taktyki czy umiejętności indywidualnych, ale pod względem szybkościowym nigdy nie było zastrzeżeń.
Wielu obserwatorów podkreśla jednak, że to Beenhakker jako pierwszy wprowadził biało-czerwonych do turnieju finałowego Mistrzostw Europy.
- Zgadza się, ale czy to naprawdę aż taki sukces? Czy powinniśmy zadowalać się tym, że byliśmy w najlepszej szesnastce Europy? Faktem jest, że na EURO po raz pierwszy pojechaliśmy dopiero w 2008 r., ale w przeszłości do awansu brakowało nam naprawdę niewiele, choćby za mojej kadencji. A wtedy też nie mieliśmy łatwych rywali. Graliśmy choćby z Włochami, Francją czy Anglią. Zresztą na przykład Czechy to dużo mniejsze państwo od Polski, a nie wydaje mi się, żeby w tym kraju awans do EURO uznawano za wielki sukces.
Zostawmy już temat Leo Beenhakkera. Jaką drogą pana zdaniem powinna teraz podążać reprezentacja Polski? Potrzebna jest nam rewolucja w kadrze czy też lepiej zbyt wiele nie zmieniać?
- Na to pytanie nie da się odpowiedzieć bez nawiązania do selekcjonera. Ja bym nie był taki pewny, że Beenhakker ostatecznie pozostanie na stanowisku, a przecież od tego zależy niemal wszystko. Zanim zabierzemy się za zmiany w kadrze, trzeba zakończyć pewne sprawy. Jeśli uporamy się z wszystkimi znakami zapytania, jakie powstały po Mistrzostwach Europy, wówczas można zacząć myśleć o przyszłości. Ja oczywiście mam swoją wizję, ale na razie nie chciałbym o niej mówić. Wolę najpierw usłyszeć, co powie sam Beenhakker. Gdy się tego dowiem, wówczas mogę przedstawić swoje stanowisko.