Piłkarze PGE GKS-u Bełchatów po pierwszej połowie prowadzili 2:1 ze Śląskiem Wrocław. Nic nie zanosiło się na to, że bełchatowianie to spotkanie przegrają, a tak się ostatecznie stało. Pierwszy gol dla drużyny z Wrocławia padł już na początku spotkania. Sebastian Mila wykorzystał rzut karny, który zagraniem ręką sprokurował Marcin Drzymont. - Na pewno nie była to celowa ręka. Przypadkowo skacząc do główki chciałem wybić się jak najwyżej i zrobiłem zamach ręką. Akurat dosyć niefortunnie piłka mnie trafiła w tą rękę. Myślę, że ewidentna ręka i ewidentny rzut karny. Źle zaczęliśmy ten mecz, bo przegrywaliśmy 0:1 po moim indywidualnym błędzie. Tak to trzeba określić - mówił po meczu stoper PGE GKS-u.
- Pierwszy raz w mojej przygodzie z piłką nożną takie coś mi się zdarzyło. Jedyne co mogę zrobić to przeprosić drużynę za tą rękę, bo zaczęliśmy to spotkanie od stanu 0:1, choć później udało nam się wyciągnąć na 2:1. Uważam, że po naprawdę bardzo dobrej grze w pierwszej połowie. To co się stało w drugiej to ja tego nie chcę komentować. To po prostu nie była drużyna tylko zlepek zawodników. Trzeba sobie powiedzieć w twarz, że tak się w ekstraklasie w piłkę nie gra - dodał po chwili.
Drzymont nie ukrywał swojej irytacji tym co się stało w drugiej części gry. Jego drużyna dała sobie strzelić trzy gole i ostatecznie przegrała 2:4. - Myślę, że były sytuacje, żeby strzelić trzecią bramkę. Może troszeczkę skuteczności zabrakło. To co się stało w drugiej połowie to drużynie z ekstraklasy nie przystoi tracić takich bramek. Pierwszy gol na 2:2 to jeszcze rozumiem, bo po jakiejś akcji, po przegranym pojedynku z boku boiska i wrzutce. Takie coś jest jeszcze w miarę dopuszczalne. Ale trzecia bramka to rzadko się zdarza na boiskach ekstraklasy, żeby piłkę zagraną w w poprzek ktoś przejął i wyszedł sam na sam. Nie wiem co mam powiedzieć, bo nie przystoi ekstraklasowej drużynie tracić takich goli. Czwarta bramka to już była konsekwencja tego, że chcieliśmy wyrównać i zdobyć gola na 3:3. Ja jako stoper poszedłem do przodu i odkryliśmy się bardzo - komentował piłkarz drużyny prowadzonej przez Macieja Bartoszka.
Tym po zagraniu którego Cristian Diaz, napastnik WKS-u, przejął piłkę i znalazł się w sytuacji sam na sam, którą później wykorzystał był Mate Lacić. - Tu się nie ma co tłumaczyć. To było zagranie w poprzek boiska. Każdy wie co Mate zrobił, tak samo każdy widział co ja zrobiłem w pierwszej połowie. Tu nie ma żadnego tłumaczenia, nie można tego robić. Trzeba z pokorą przyjąć to co się stało i tyle - zaznaczył Drzymont.
Na skutek porażki we Wrocławiu bełchatowianie nie będą się już liczyć w walce o europejskie puchary. - Gdybyśmy wygrali we Wrocławiu to wtedy może byśmy mogli o nich mówić. Na razie myślę, że niepotrzebnie była mowa o tych pucharach, bo trzeba robić jakieś kroki ku temu, żeby te puchary były. My ostatnio u siebie nie potrafiliśmy wygrać z Arką Gdynia, później na Widzewie nie potrafiliśmy wygrać. To co się stało ze Śląskiem to po prostu jedna wielka tragedia. Troszeczkę mnie śmieszą słowa, że Bełchatów żegna się pucharami. On nawet blisko nie był tych pucharów. Było kilka drużyn, które były przed nami - powiedział obrońca PGE GKS-u Bełchatów.