Sebastian Małkowski: Nie powinienem cofać się d... do bramki

Sebastian Małkowski po raz drugi z rzędu nie potrafił zachować czystego konta, a Lechia Gdańsk - po przegranej z Polonią Warszawa - w sobotę musiała uznać wyższość Jagiellonii Białystok. Gdańszczanie po dwóch kolejkach mają zerowy dorobek punktowy.

Po końcowym gwizdku sędziego Pawła Gila niezadowolony był bramkarz Lechii. Goście byli blisko wywiezienia ze stolicy Podlasia punktu, a do domu wrócili na tarczy. - Porażka bardzo boli, gdyż graliśmy dobrze. Jagiellonia stworzyła góra trzy sytuacje i zdobyła dwie bramki. Okazała się bardziej skuteczna od nas, czego z kolei nam zabrakło. Potwierdził to kolejny mecz, ponieważ w poprzedniej kolejce, w meczu przeciwko Polonii Warszawa także nie grzeszyliśmy skutecznością. Nad tym elementem oraz nad koncentracją musimy bardziej popracować, bo na inaugurację sezonu gola straciliśmy również w końcowych fragmentach meczu - zauważył Małkowski.

Spotkanie rozpoczęło się wyśmienicie dla Lechii, która już w 7. minucie objęła prowadzenie. Nie udało się jednak jej zdobyć w Białymstoku choćby punktu. Kilka minut przed przerwą wyrównał Andrius Skerla. - Szkoda tej sytuacji, bo piłkę miałem na rękach. Powinienem wyjść do tego dośrodkowania, a nie cofnąć się d... do bramki - powiedział bramkarz Lechii, który tuż przed końcem spotkania skapitulował po raz drugi, kiedy to przepięknym strzałem zaskoczył go Tomasz Frankowski. - Napastnikowi Jagiellonii należą się ogromne brawa, że w tak ciężkiej sytuacji zmieścił piłkę piętką w bramce. Spodziewałem się strzału w krótki róg. Nie spodziewałem się, że Frankowski potrafi tak uderzyć - przyznał Małkowski.

Źródło artykułu: