Sebastian Staszewski: Jak przygotowuje się pan do dziesiątego już w karierze sezonu w Niemczech?
Artur Wichniarek: Można powiedzieć, że będę obchodził mały jubileusz. Może zrobię jakieś przyjęcie? Oczywiście żartuję. Okres przygotowawczy jeszcze trwa, można powiedzieć, że jesteśmy na półmetku. Mieliśmy już jeden obóz typowo kondycyjny. Byliśmy na niemieckiej wyspie Dorkunt. Szeroka plaża, spokój. Tam jednak głównie biegaliśmy a wiadomo, że piłkarze wolą ćwiczyć z piłką. Za kilka dni jedziemy do Austrii na kolejny obóz, tym razem bardziej piłkarski. Mniej biegania a więcej ćwiczeń z piłką. Wszyscy już nie mogą się doczekać. W tym roku wolny czas przed ligą jest wyjątkowo długi. Do startu rozgrywek pozostał jeszcze niespełna miesiąc. Jesteśmy w takiej fazie przygotowań, że zmęczenie daje o sobie znać, ale trzeba zacisnąć zęby i ciężko pracować.
Zostaje pan w Bielefeld czy jednak myśli o zmianie klubu? Po ostatnim, bardzo udanym sezonie pewnie pojawiło się kilka ofert?
- No tak, jest kilka zapytań. Może przejdę do Barcelony (śmiech). Mam w Bielefeld ważny kontrakt, więc oficjalnie nie mogę rozmawiać z innymi klubami. No, ale jak powiedziałem jakieś zainteresowanie jest i czekamy jak potoczy się bieg wydarzeń. Niedługo usiądę z włodarzami klubu do stołu i porozmawiamy o przyszłości. Do końca okienka transferowego pozostało jeszcze dużo czasu i dużo może się wydarzyć.
Oferty które pan otrzymał są z klubów lepszych niż Arminia?
- Na pewno są to lepsze kluby niż moja obecna drużyna. Większość tych propozycji jest z solidnych zespołów niemieckich, jest też oferta z Rosji. Coś by się znalazło z południa. Hiszpania, może Portugalia. Można powiedzieć, że zainteresowanie jest od Wschodu do Zachodu. Ja, jako piłkarz z tymi zespołami nie mogę jednak rozmawiać dopóki klub nie wyda mi pozwolenia. Jak mówiłem mam jeszcze ważny, prawie dwuletni kontrakt i to jest mały problem. Jednak pomny tego, co przeżyłem w przeszłości, a mówię o przenosinach do Herthy Berlin zastanowię się trzy razy przed każdym transferem.
Transfer do Rosji na pewno byłby najkorzystniejszy z finansowego punktu widzenia.
- Zgadzam się, bo patrząc na finanse tamta oferta na pewno byłaby najlepsza. Ale niekoniecznie musi mnie skusić kilka nowych zer na koncie. Mam ambicje.
Ile potencjalny kupiec musiałby zapłacić za pana transfer?
- W klubie czekają na oferty w granicach 3 mln euro. Poniżej pewnie odrzucą.
To sporo jak za 31-letniego zawodnika. Bardzo pana cenią w Bielefeld.
- 31-letniego, ale będącego w dobrej formie i takiego, który w ubiegłym sezonie zdobył dziesięć bramek w Bundeslidze. Nie wypowiadam się czy ta kwota jest adekwatna do wieku i umiejętności czy nie. Klub życzy sobie takich pieniędzy i ja nie mam nic do gadania.
Mówiło się, że w obecnym zespole ma pan tak mocną pozycję, że trener Arminii Michael Frontzeck konsultował się z panem nawet w kontekście przyszłych wzmocnień w ataku. To prawda?
- W każdej opowieści i plotce jest ziarno prawdy (śmiech). Nie neguję i nie potwierdzam. Coś w tym prawdy jest.
Myślał pan o powrocie do polskiej ligi?
- Na razie nie biorę tego pod uwagę. Fakt, że coraz ciężej jest przebijać się wśród młodych zawodników, ale na razie mi to wychodzi. Zobaczymy jak długo. Jeżeli wrócę do Polski chciałbym zagrać jeszcze raz albo w Lechu albo w Widzewie. W tych klubach występowałem w przeszłości i one leżą mi na sercu. Z nich z chęcią rozważę propozycje.
A więc za ile lat możemy spodziewać się powrotu "Króla Artura"?
- Nie wiem za ile lat wrócę. Myślę, że trzy, cztery lata pogram w Niemczech albo w innej zachodniej lidze i na rok wrócę do Polski. Karierę chciałbym skończyć w wieku 36 lat. To taki mój mały plan.
Liczy pan jeszcze na grę w reprezentacji?
- Ja myślę o reprezentacji, ale nie wiem czy reprezentacja myśli o mnie... O powołaniach decyduje trener Beenhakker, ale jest mi przykro, że nie mogłem pomóc drużynie narodowej na mistrzostwach. Szczególnie jest mi żal, kiedy mówi się, że nie mieliśmy na EURO dobrych i skutecznych napastników.
Włodarze i trener Arminii nie byli zdziwieni tym, że jako czołowy strzelec zespołu i najskuteczniejszy polski napastnik grający na obczyźnie nie znalazł się pan w 23-osobowej kadrze na mistrzostwa?
- Ich już chyba nic nie może zdziwić w moim przypadku. Strzeliłem bardzo dużo bramek w Bielefeldzie a nie dostawałem powołania do reprezentacji. Takie jest życie i co mogę poradzić?
Czemu według pana kolejni selekcjonerzy, mimo iż regularnie zdobywa pan bramki w silnej Bundeslidze nie chcą wysyłać do Bielefeld powołań?
- Tak jak powiedziałeś: liga niemiecka jest mocna a ja zdobywałem w niej bramki regularnie. Po raz kolejny potwierdziłem swoją formę w Bundeslidze i to, że zdobywam dziesięć bramek to nie jest przypadek. Jak czytam wypowiedzi pewnych osób, że Wichniarek to strzela, ale tylko ze słabeuszami albo, że jak Wichniarek strzela to na pustą bramkę z pięciu metrów, to ogarnia mnie pusty śmiech. Nie ma w tym ani odrobiny prawdy. Nie chcę wyjść na człowieka nieskromnego, ale przez te kilka lat powołanych była masa piłkarzy, którzy nigdy poważnych karier nie zrobili i nie osiągnęli nic. Ja w Niemczech zdobyłem ponad 70 bramek, ale nikt nie chce tego docenić.
Swego czasu Tomasz Zdebel za brak powołań na mecze reprezentacji obraził się na selekcjonera Jerzego Engela i zrezygnował z występów w kadrze. Podobnej sytuacji można się spodziewać w pana przypadku?
- Nie, zdecydowanie nie. Nigdy się nie obraziłem i nigdy się obrażać nie będę. Kiedy dostałem powołanie na zgrupowanie na Cyprze byłem bardzo szczęśliwy i dumny. Chciałem się pokazać. W meczu z Czechami dostałem 45 minut szansy. Nie było to dużo, ale to była decyzja Leo. Widać pokazałem za mało... Jedni mogą grać 50 meczów i się nie sprawdzają, a ja rozegrałem 45 minut i też się nie sprawdziłem. U Leo nie dostałem szansy, bo jedni mają na pokazanie się dwa lata a inni kilkadziesiąt minut.