Jeśli Śląsk marzy o awansie do Ligi Europy, to z taką grą jak w piątek Chorzowie nie ma na to większych szans. Jednak jak zapewniali po spotkaniu zawodnicy wicemistrzów Polski w czwartek kibice zobaczą inny zespół, niż w piątek przy Cichej. - Nie wyglądaliśmy siłowo dobrze. Przyznam, że brakuje nam trochę mocy. Ruch kilkoma akcjami pokazał, że był świeższy od nas - stwierdził pomocnik Śląska Piotr Ćwielong, który piłkarskiemu światu dał się poznać dzięki grze w Ruchu. - W głowach mamy dwumecz z Rapidem. Wiemy, że gramy o coś wielkiego dla klubu i całego Wrocławia - dodał "Pepe".
Poziom pojedynku surowo ocenił trener wicemistrzów Polski Orest Lenczyk. - Obydwa zespoły chciały wygrać, ale często nie wiedziały jak to zrobić. W takim meczu stały fragment gry może zadecydować o powodzeniu - stwierdził szkoleniowiec, który skomentował chaotyczną momentami grę obu drużyn w środku pola. - Rzeczywiście była tam zbyt duża dziura. Jednak obydwa zespoły miały z tym problem. Nie każdy mecz może być bardzo dobry. W naszym wykonaniu było w piątek trochę bojaźni, trochę walki, ale i chaosu. Jednak momentami udawało się coś dobrego zagrać - zauważył Lenczyk.
W czwartek Śląsk zagra na własnym stadionie z Rapidem Bukareszt. Teraz przy Oporowskiej o niczym innym nie będzie się mówiło. - Mamy pięć dni na analizę meczu z Ruchem i poznanie gry najbliższego rywala. Jedziemy do Rumunii obserwować Rapid. Podobno umiejętności są po ich stronie. Gramy tam jako nowicjusze. Rapid przyjedzie do Wrocławia jak Lokomotiw, będą chcieli u nas osiągnąć dobry wynik. Obawiam się o ich skrzydłowych - stwierdził Orest Lenczyk, a Sebastian Mila wyjawił, że wrocławianie mają sposób na Rumunów. - Jaki? Nie mogę powiedzieć, bo trener nie jeszcze nam go nie przekazał - zażartował zawodni. - A tak na serio to ważna będzie dobra i konsekwentna gra. Rumunii są dobrzy technicznie, potrafią grać krótką piłkę. Są naprawdę groźni - przestrzegł Mila, który zaliczył asystę przy trafieniu Cristiana Diaza, ale pojedynku przy Cichej do dobrych nie zaliczy. Byłemu reprezentantowi Polski brakowało przede wszystkim szybkości. W efekcie pomocnik przy niemal każdym starciu kładł się na murawie, co wywoływało irytację wśród kibiców Niebieskich. Sęk w tym, że sędzia Marcin Borski często dawał się nabierać na aktorskie pady Sebastiana Mili.