W 70. minucie doszło do groźnie wyglądającego zdarzenia. Szarżujący pomocnik Jagiellonii, Tomasz Kupisz, zderzył się z interweniującym Małkowskim. Pech chciał, że piłkarz Jagi na tyle nieszczęśliwie sfaulował bramkarza gości, że ten ze złamanym nosem i rozciętym łukiem brwiowym opuścił boisko w karetce. Miejsce doświadczonego golkipera, którego czeka kilkutygodniowa przerwa, zajął żółtodziób - Małecki.
Wychowanek Olimpii Warszawa mecz mógłby uznać za udany, gdyby Korona nie dała sobie wydrzeć w końcówce - wydawałoby się - pewnej wygranej. - Bramka stracona w końcówce na pewno obciąża trochę moje konto. Gdybym nie zareagował na balans ciałem Frankowskiego i został w miejscu, to może miałbym szanse na udaną interwencję. Z pozycji, w której byłem podczas uderzenia, ciężko było już cokolwiek zrobić - surowo ocenił na łamach serwisu korona-kielce.pl Małecki.
Dla 20-latka był to debiut w pierwszym zespole Korony Kielce. - Ciężko opisać uczucia towarzyszące mi podczas debiutu. Na początku było sporo adrenaliny, po pierwszej interwencji emocje zaczęły opadać. Czekałem na ten debiut, jednak nie mogę być do końca zadowolony. Całej tej sytuacji towarzyszył śmieszny zbieg okoliczności. Ostatnio byłem na obiedzie u swojej dziewczyny i jej tata śmiał się, że nadchodzi mecz z Wisłą i zadebiutuję. Pech Zbyszka sprawił, że być może zagram w tym meczu i rzeczywiście zadebiutuję na własnym stadionie - zakończył Małecki.