W poprzednich meczach T-Mobile Ekstraklasy Lech grał futbol dla wielu polskich drużyn nieosiągalny. Poznańska drużyna była nie tylko niesamowicie skuteczna w defensywie, tracąc zaledwie jedną bramkę w czterech meczach, ale też zabójczo wykańczała akcje ofensywne, zgarniając dzięki temu dziesięć punktów.
Mecz w Zabrzu miał być dla "polskiej Barcy", jak Kolejorz w ostatnich dniach mianowany był w mediach, kolejnym starciem, w którym zespół Jose Marii Bakero zrobi kolejny krok duży ku umocnieniu się na pozycji lidera i nieco mniejszy, w kierunku odzyskania straconego w minionym sezonie tytułu mistrza Polski. Przy Roosevelta poznaniacy jednak zawiedli, w pełni zasłużenie wyjeżdżając bez Śląska bez punktów i z bagażem dwóch bramek.
Po meczu gracze drużyny ze stolicy Wielkopolski długo nie potrafili dojść do siebie. - To co się z nami w tym meczu działo oddajmy do analizy trenera. Nie chcę mówić na gorąco różnych dziwnych rzeczy, ale nie będę oryginalny. Ten mecz nam po prostu nie wyszedł - przyznaje Rafał Murawski, pomocnik Lecha. - Górnik postawił bardzo trudne warunki. Od początku do końca było widać, ze ta drużyna chce wygrać ten mecz. My za to przespaliśmy pierwszą połowę i dlatego to wyglądało, jak wyglądało - dodaje.
- Trudno nam było wejść w ten mecz. Dopiero w drugiej połowie zaczęliśmy szybciej grać piłką, jak miało to miejsce w poprzednich spotkaniach. Rozkręcaliśmy się z minuty na minutę, ale za późno strzeliliśmy bramkę kontaktową, żeby wywalczyć na tak trudnym terenie choć punkt - analizuje Jakub Wilk, skrzydłowy poznańskiej drużyny.
Lech w meczu z Górnikiem tracił bramki w doliczonym czasie pierwszej części spotkania i zaraz po wznowieniu gry po przerwie. Bramka kontaktowa strzelona przez Sergieja Kriwca w ostatnich sekundach meczu była jedynie trafieniem na otarcie łez. - Gdybyśmy przez cały mecz grali tak, jak w drugiej połowie, to pewnie tego meczu byśmy nie przegrali. Mieliśmy wtedy przewagę w posiadaniu piłki. Szkoda, że bramka padła tak późno. Traciliśmy bramki w momentach, w których często szwankuje koncentracja. Górnik to wykorzystał, a my daliśmy się złapać jak dzieci - bezradnie rozkłada ręce Grzegorz Wojtkowiak, kapitan Kolejorza.