Bielszczanie w sobotnim meczu z Ruchem Chorzów ponieśli drugą porażkę w czterech spotkaniach przed własną publicznością w tym sezonie. Po raz kolejny Górale razili nieskutecznością pod bramką rywala, stwarzając dodatkowo niewiele sytuacji strzeleckich. W 34 minucie we frajerski sposób stracili gola. - Było bardzo ciasno pod bramką rywala. Coś tam wychodziło, ale niestety nie udało się strzelić tej wyrównującej bramki. Gdybyśmy strzelili gola na 1:1, to wydaje mi się że inaczej ułożyło by się to spotkanie - przyznał po meczu naszemu portalowi Krzysztof Król, obrońca Podbeskidzia.
Defensywa bielszczan nie pokwapiła się w 34 minucie do doskoczenia do Macieja Jankowskiego, który wbiegł w "uliczkę" prowadzącą do bramki Mateusza Bąka i w łatwy sposób zdobył gola na wagę zwycięstwa Ruchu z Podbeskidziem. - Gdybyśmy nie stracili gola, to też różnie mogło być. Ten gol padł po długiej piłce, myśmy z Bartkiem (Bartłomiejem Koniecznym - przyp. red.) wyskoczyli do góry, ona gdzieś się tam odbiła, zawodnik Ruchu doszedł do niej na środku pola karnego, "wjechał" z nią przed Bąka i straciliśmy niestety gola. Tak to czasem bywa - opisuje sytuację z 34 minuty Król.
Na brak komunikacji między obrońcami Podbeskidzia narzekał na konferencji prasowej trener Robert Kasperczyk. Również Król przyznał, iż w kluczowym momencie zabrakło okrzyku w stronę kolegi z drużyny. - Myślę, że można wyskoczyć we dwóch do piłki, ale trzeba przy tym sobie krzyknąć. Ani ja, ani Bartek nie krzyknęliśmy. Brakło komunikacji między nami w tym spotkaniu - analizował przyczyny straty gola defensor Górali.