Nie mamy już prawa myśleć o awansie - rozmowa z Marcinem Radzewiczem, obrońcą Arki Gdynia

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Arka Gdynia sezon na zapleczu T-Mobile Ekstraklasy rozpoczęła od falstartu. -<I> Czujemy na plecach oddech strefy spadkowej </I>- przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Marcin Radzewicz, obrońca drużyny z Trójmiasta.

W tym artykule dowiesz się o:

Marcin Ziach: Dwanaście punktów w dwunastu meczach - początek sezonu w Gdyni to wielki falstart.

Marcin Radzewicz: Nie ma takiej możliwości, żeby ta zdobycz kogokolwiek zadowalała. Na pewno nie idzie to po naszej myśli, bo wiadomo o co w tym sezonie Arka miała walczyć. Niestety tak nie jest i trudno się cieszyć z tego, że nam nie idzie.

Przed sezonem Arka Gdynia była głównym kandydatem do awansu. Dzisiaj nic tego nie zapowiada.

- Nie mamy już prawa myśleć o awansie, bo punktowa strata do czuba tabeli jest dość znacząca. Perspektywa szybkiego powrotu do ekstraklasy się oddala, a my musimy grać o to, żeby jak najszybciej oddalić się od strefy spadkowej.

W Gdyni po słabym starcie rozpoczęła się batalia o ligowy byt, a nie o T-Mobile Ekstraklasę?

- Na razie na to wygląda. Mamy naprawdę niewiele punktów i ciągle czujemy na plecach oddech rywali ze strefy spadkowej. W pierwszej kolejności musimy zapewnić sobie pewien komfort psychiczny. Zacząć seryjnie zdobywać punkty, żeby oddalić się od końca tabeli. Potem zobaczymy, co przyniesie los.

Po minionym sezonie mogłeś w ofertach przebierać. Wybrałeś jednak pierwszoligową Arkę. Dlaczego?

- Bo w Gdyni jest wszystko to, co jest potrzebne w piłce. Klub jest dobrze zorganizowany, a drużyna występuje na nowoczesnym stadionie. Mogłem wybrać dalszą grę w ekstraklasie, ale nie żałuję, że wybrałem Arkę. Jedyne czym się dzisiaj mogę martwić, to to, żeby dobrze grać i wygrywać. Wszystko, co potrzebne jest piłkarzowi klub mi zapewnia.

Atmosfera zbrojenia do walki o awans też nie była pewnie bez znaczenia.

- Na pewno ambicje klubu, kibice, stadion, dobra organizacja - to wszystko skłoniło mnie do tego, żeby wybrać właśnie Arkę.

Dlaczego zatem idzie wam jak po grudzie?

- Gdyby któryś z nas to wiedział, to na pewno byśmy to zmienili. Nie ma wśród nas takiego mądrego, który byłby w stanie wskazać przyczynę. Wiadomo jaki jest sport. Nie zawsze wszystko idzie w nim tak, jakbyśmy tego sobie życzyli. Nasza sytuacja nie jest prosta do rozwiązania. Gdyby tak było, pewnie dawno bylibyśmy w tabeli wyżej.

Co po meczach, w którym wam nie szło mówiliście sobie w szatni?

- Na gorąco ciężko jest mecz oceniać. Najlepiej zawsze ochłonąć i przeanalizować mecz na podstawie wideo. Na boisku nie wszystko widać. Po każdym meczu taką analizę mamy. Wyciągamy w jej trakcie wszystko co dobre, a odrzucamy co było w naszej grze złe. Dzięki temu malutkimi kroczkami idziemy do przodu.

W piłkę nożną grasz nie od dziś, ale lewa obrona to dla ciebie zupełnie nowa pozycja.

- Trener z pomocy przesunął mnie do defensywy i muszę to uszanować. Na pewno nie mogę powiedzieć, że przez tę zmianę cierpię jakieś katusze, na nowej pozycji nie gra mi się najgorzej. Myślę, że kibicom moja gra też może się podobać, bo skupiam się nie tylko na obronie własnej bramki, ale często włączam się w akcje ofensywne. Taki jest teraz trend i ja temu ulegam.

Kiedy usłyszałeś z ust Petra Nemeca: "Marcin, u mnie będziesz obrońcą", złapałeś się za głowę?

- Nie, przyjąłem to ze spokojem. Praktycznie gra na lewej obronie nie różni się zbyt wiele od występów w pomocy. Najważniejsza różnica jest taka, że grając w defensywie, nikogo już za plecami nie masz i twoje błędy są bardziej widoczne. Mogą być dla drużyny dotkliwsze w skutkach. Reszta grania jest taka sama, a ja jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że wiem jak się ustawić i jak trzymać linię spalonego. Wiadomo, że może przydarzyć się mecz, że jeden czy drugi zawodnik mogą mną zakręcić, ale to jest życie. Generalnie nie było jeszcze meczu, z którego nie mógłbym być w jakimś stopniu zadowolony.

Myślami do Bytomia jeszcze wracasz?

- Nie mogę nie wracać. Przeżyłem tam cztery lata i na pewno Polonia to na dzień dzisiejszy klub mojemu sercu najbliższy. Cieszę się, że kibice z Bytomia i Gdyni są w dobrej komitywie, bo dzięki temu łatwiej mi było się z tym klubem rozstać. Z Polonią łączy mnie duży sentyment i pieniądze, bo jeszcze nie wszystkie zaległości zostały uregulowane. Wierzę, że w tym klubie karta się jeszcze odwróci i kiedyś na Olimpijską wrócę.

Dlaczego zdecydowałeś się na odejście?

- Trener chciał, żebym został w Polonii, z mojej strony też taka wola była. W klubie wtedy następowały przekształcenia własnościowe i w zarządzie. Przebiegało to etapami, ale dla mnie stanowczo zbyt wolno. Musiałem podjąć taki krok, bo choć wstępnie dogadałem się z Polonią na swoje warunki, to na zaakceptowanie kontraktu musiałem czekać aż do przyjścia nowych prezesów. Przez ten czas żyłem w niepewności, bo nie wiedziałem, czy jak nowy zarząd przyjdzie, nie powie mi po prostu "nie". Nie miałem wygórowanych żądań. Oczekiwałem jedynie spłaty zaległości. Chciałbym kiedyś w Polonii zakończyć karierę.

Od tygodnia w Bytomiu nie ma już Damiana Bartyli.

- To na pewno strata dla tego klubu. Był to człowiek, który ten klub w ostatnich latach ciągnął do przodu. Wiadomo, że pensje rzadko były płacone na czas i klub miał problemy organizacyjne, ale wszyscy widzieliśmy, że w to co robi prezes Bartyla, wkłada całe serce. Nie znam szczegółów jego odejścia, ale podejrzewam, że samemu już nie dawał rady. Potrzebował on współpracowników, którzy byliby skłonni mu pomóc, a ludzie, którzy się gromadzili wokół niego, chyba nie do końca mieli świadomość odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa. Prezes Bartyla prowadził Polonię bodajże przez osiem lat i zrobił z klubem wynik ponad stan. Należy mu się za to odpoczynek, bo wiadomo jak trudno było mu walczyć z taką masą przeciwności.

Sezon na zapleczu T-Mobile Ekstraklasy coraz bardziej się rozpędza. Wyniki cię zaskakują?

- Prawdę mówiąc, to nie. Kiedy grałem w ekstraklasie, to graliśmy sparingi z zespołami z pierwszej ligi. Muszę powiedzieć, że w tej lidze są drużyny, które naprawdę grają w piłkę i nie boją się tego robić. My też powoli wracamy do swojej gry. Staramy się grać kombinacyjnie, ładnie dla oka. Coraz więcej na boisku nam zaczyna wychodzić. Jedynie w Stróżach nie daliśmy rady, ale wiadomo w jakim stanie jest tamtejsze boisko. Do gry w piłkę to się ono nie nadaje. Co najwyżej można jechać, pokopać piłkę i wrócić. Ta liga naprawdę nie różni się jakoś diametralnie od tego, z czym miałem do czynienia w ekstraklasie.

Rozłożenie miejsc w czubie tabeli, to dla ciebie niespodzianka?

- Nie, bo tam są same silne marki. Zawisza to klub, w którym panuje fajna atmosfera na sukces. Mają stadion, kibiców, klub nie ma żadnych problemów organizacyjnych. Na pewno w tym, że lider jest w Bydgoszczy jest też trochę szczęścia, ale szczęściu trzeba pomagać. Mam do tego, co robią chłopaki z Zawiszy szacunek i życzę im powodzenia.

Zawisza Bydgoszcz jest ostatnią niepokonaną w tym sezonie ekipą na pierwszoligowym froncie.

- Mam nadzieję, że po przyszłej kolejce już tak nie będzie. Zawisza przyjeżdża do Gdyni i będzie chciał tak samo zdobyć trzy punkty jak Arka. Na pewno nie będziemy się bać tego, że przyjeżdża do nas lider, bo to nie ma żadnego znaczenia. Trener na pewno dobrze grę chłopaków przeanalizuje i nasza w tym głowa, żeby ich słabe punkty wykorzystać.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)