- Wyszliśmy na boisko trochę zaspani. Jakbyśmy nie wierzyli, że można coś w Zabrzu ugrać - mówi Arkadiusz Piech, napastnik i jeden z bohaterów Ruchu po 95. Wielkich Derbach Śląska z Górnikiem w Zabrzu (2:1).
Przed przerwą boiskowe wydarzenia kontrolował bowiem Górnik. Zabrzanie objęli za sprawą trafienia Prejuce Nakoulmy z rzutu karnego, podyktowanego za zagranie ręką Piotra Stawarczyka. - Z naszej strony była ręka? Nie przypominam sobie... - komentuje pół żartem, pół serio Marek Szyndrowski, obrońca Ruchu.
Wielką metamorfozę Niebiescy przeszli po przerwie. Drugą połowę rozpoczęli z pasją i po kwadransie gry po przerwie doprowadzili do wyrównania. Po błędzie defensywy Górnika, po rzucie rożnym, piłki w polu karnym zabrzan dopadł Szyndrowski i bez problemów umieścił piłkę w bramce. - Nie uderzyłem tej piłki czysto, dlatego tym bardziej się cieszę, że wpadło - przyznaje obrońca śląskiej drużyny.
- Po przerwie okazało się, że Górnik wcale nie jest taki straszny. Wyrównaliśmy, a potem strzeliliśmy bramkę dającą trzy punkty - triumfuje Piech. Napastnik drużyny z Cichej mógł w tym meczu ustrzelić hat-tricka, ale zmarnował trzy wyborne sytuacje strzeleckie. - Mogliśmy ten mecz wygrać znacznie wyżej, ale taka jest piłka. Przede wszystkim liczy się to, że wywozimy trzy punkty do Chorzowa - dodaje snajper Niebieskich.
Mecz odbył się na wielkim placu budowy. Na trybunach zasiadło 3 tys. kibiców, którzy dopingowali tylko przez pierwszych dziesięć minut. Potem kontynuowali protest. - Atmosfera była nieporównywalna do tego, z czym mieliśmy do czynienia na meczach na Stadionie Śląskim, kiedy na trybunach było kilkadziesiąt tysięcy kibiców obu drużyn - wspomina z rozrzewnieniem Szyndrowski.
Taniec zwycięstwa na murawie stadionu im. Ernesta Pohla drużyna z Chorzowa mogła odtańczyć dopiero po raz czwarty w historii. - Fetować zwycięstwo na tym stadionie, to coś niesamowitego. Śpiewaliśmy też w szatni. Będziemy jeszcze długo spijać smak tego triumfu, ale jest czego - kiwa głową Piech.