Kamil Biliński: Tylu sytuacji strzeleckich jeszcze nie stwarzaliśmy
Przyjemny prezent sprawili sobie piłkarze płockiej Wisły, którzy na pożegnanie rundy jesiennej ugrali komplet oczek w wyjazdowym meczu z Wartą (2:1). Łyżką dziegciu w beczce miodu była tragikomiczna nieskuteczność płocczan, seryjnie marnujących sytuacje strzeleckie. - Może zgubiła nas nonszalancja, może przerosła liczba szans. Bezsprzecznie trzeba nad skutecznością pracować - potwierdził Kamil Biliński.
Sebastian Szczytkowski
Bez kompleksów wybiegł na murawę przy Bułgarskiej młody zespół płockiej Wisły, nie będący faworytem meczu z Wartą. Podopieczni Libora Pali górowali nad gospodarzami wybieganiem oraz szybkością, potrafili wykorzystać słabość przeciwnika. Kluczem do sukcesu była również doza szczęścia oraz szybkie ustawienie sobie meczu. Już bowiem w 8. minucie przyjezdni cieszyli się z trafienia Joao Paulo. Po raz pierwszy za trenerskiej kadencji Pali otworzyli wynik i mogli pilnować wyniku.
- Spodziewałem się, że ten mecz może tak wyglądać i wreszcie udowodnimy klasę. Zabiegaliśmy drużynę Warty, pełną doświadczonych ligowców, w której nawet rezerwowi mogliby stanowić o sile niejednego pierwszoligowca. Także gospodarze chcieli się pokazać, ale możliwe iż mają w kadrze zbyt wiele gwiazd, a za mało ludzi od czarnej roboty - komentował na gorąco napastnik Kamil Biliński.
Większa część meczu przebiegała według powtarzającego się schematu. Optyczną przewagę posiadali Zieloni, którzy starali się budować atak pozycyjny, rzadko przynoszący jakikolwiek efekt. Podopieczni Artura Płatka razili niedokładnością, statycznością, brakiem kreatywności, prostymi błędami. Nieporadnych gospodarzy raz po raz kontrowali płocczanie, którzy stworzyli multum okazji strzeleckich. Prowadzenie podwyższyli w ostatnich minutach meczu, a kontaktowy gol Mariusza Ujka niewiele już mógł zmienić.
- Dawno nie graliśmy meczu, w którym stworzylibyśmy tyle sytuacji strzeleckich. Rezultat nie odzwierciedla jego przebiegu, powinniśmy rozstrzygnąć wynik dużo wcześniej. Być może przerosła nas ta liczba akcji podbramkowych - tłumaczył Biliński, który wraz z kolegami zmarnował ogromną liczbę sytuacji oko w oko z Grzegorzem Szamotulskim. Nieskuteczność mogła doprowadzić do nerwowej końcówki.