Uderzyłem pięścią w stół w odpowiednim momencie - rozmowa z Jerzym Wolasem, prezesem Podbeskidzia Bielsko-Biała

Po wygranej w Krakowie z Wisłą w obozie Podbeskidzia panują znakomite nastroje, a zespół uwierzył we własne możliwości. Mimo to jest osoba, która studzi gorące głowy piłkarzy... Jest nią sam prezes klubu. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Jerzy Wolas przestrzega przed konfrontacją z Górnikiem oraz opowiada o kulisach swojej dotychczasowej pracy na zajmowanym stanowisku.

Paweł Sala: Jak czuje się prezes drużyny beniaminka T-Mobile Ekstraklasy, która w historycznej dla klubu rundzie wygrywa na wyjazdach z Legią i Wisłą?

Jerzy Wolas (prezes Podbeskidzia Bielsko-Biała): Co najmniej dobrze, ale nie zachłystuję się tym. Gramy dalej i każdy mecz jest ważny. Ja wychodząc ze spotkania z Wisłą - szczerze - myślałem już o Górniku. Trzeba grać do końca, nie ma co odpuszczać.

Osiemnaście punktów na koniec rundy, o których pan często mówi, jest chyba realne do osiągnięcia?

- Jest piętnaście punktów, a ja o tych osiemnastu mówiłem, że to jest taka granica, przy której można iść na lekką drzemkę. Daj Boże zasnąć, bo zaraz nas wyprzedzą na wiosnę. Ale jesteśmy już bardzo blisko tej granicy, oczywiście doliczam też te mecze dodatkowe z rundy następnej. Tak wychodzi, że średnio 31 punktów daje, dawało utrzymanie. Nigdy bowiem nie wiadomo, jak spłaszczona będzie tabela. Jesteśmy blisko tej upragnionej osiemnastki. Jest to już bardzo realne. To nie jest marzenie, ale coś na wyciągnięcie ręki. Mamy Bełchatów u siebie, Górnika, jedziemy na Polonię, a i Lecha przepchniemy (śmiech). Żartuję oczywiście, ale będziemy grać o wygraną - oczywiście że tak.

Najbliższy mecz z Górnikiem Zabrze w Bielsku-Białej będzie takim spotkaniem o przysłowiowe "sześć" punktów?

- Tak. Nie będzie lekko. Górnik ostatnio zagrał bardzo fajny mecz (z Jagiellonią Białystok wygrany 2:0 - przyp. red.). Zabrzanie są dwa punkty za nami i albo się zrobi pięć, albo o jeden punkt będą przed nami. Może też być remis i zostaną te dwa "oczka" naszej przewagi. Tutaj żarty się skończyły, lekko nie będzie - powtarzam. Wychodziłem ze spotkania z Wisłą i tak sobie mówię: za sześć dni gramy z Górnikiem i gdyby taki mecz jak w Krakowie się powtórzył, to byłoby to moje ciche życzenie. Jeszcze się cieszyłem, ale już nachodziły mnie myśli o kolejnym spotkaniu. Tak jednak trzeba, bo jak się zaczniemy zachłystywać tym co było, to daleko nie zajedziemy.

W takim zapowiadającym się na ciężkie starcie meczu z Górnikiem przydałby się zespołowi waleczny Darek Łatka. Jego niestety zabraknie z powodu nadmiaru kartek.

- Szkoda Darka Łatki, ale będzie miał szansę pewnie Piotrek Koman. Mówi się trudno. Wchodzimy niestety w taką fazę rozgrywek. Popatrzmy na Koronę Kielce, która jest wykartkowana, stale tam kogoś nie ma. Cieszę się, że nie mamy poważniejszych kontuzji za wyjątkiem Dariusza Kołodzieja. Tę rundę przeszliśmy na szczęście na takich - jak to nasz masażysta Marek Ociepka mówi - "agrafkowych" kontuzjach. Kadra jest szeroka, jest kim grać. Musimy sobie jakoś poradzić. Przecież Łatka też może mieć kontuzję, nie jest niezdzieralny. A że kartki? On gra, tak jak gra, nie odpuszcza, więc dostaje kartoniki.

Depcze wam po piętach ŁKS, który w ostatnim czasie prezentuje dobrą piłkę. Łodzianie mają już tylko punkt straty do Podbeskidzia. To zaskoczenie?

- Dobrze grają, to prawda. My jednak stamtąd też mogliśmy przywieźć punkt. Oba dobre mecze rozegraliśmy na wyjazdach - z ŁKS-em i Śląskiem. Teraz się nam poszczęściło z Wisłą.

Różnica w grze Podbeskidzia w porównaniu z początkiem sezonu jest wyraźna. Górale grają z większym zaangażowaniem, zostawiając serce na boisku.

- Może i wtedy dawali z siebie wszystko. Ja nie wiem, bo moim zdaniem to gdzieś tam siedzi w głowach. Nie wiem, czy którymś nie wydawało się, że jak w Pucharze Polski graliśmy jak z nut w poprzednim sezonie, to w ekstraklasie będzie tak samo. A pierwszy zimny prysznic przyszedł w Bełchatowie. GKS za dużo nie grał w tym spotkaniu, a strzelił nam sześć bramek. Ja po tamtym meczu mówiłem, że Bełchatów w ogóle nie jest mocny, tylko nas nie było na boisku. Tak jak byśmy w ogóle do tego Bełchatowa nie dojechali.

To jest frycowe, które płacicie za to, że jesteście debiutantami w ekstraklasie. Jednak każdy kolejny mecz uczy.

- Myślę, że to frycowe jeszcze nie raz zapłacimy, ale oby cena tego była jak najniższa. Cały czas się uczymy tej ekstraklasy, bo o nią każdy walczy. Tu nikt nikogo nie bierze pod pachę, nie wnosi do ekstraklasy i nie głaszcze, tylko walczy się ileś tam lat, aby wejść do niej. Jak się już wejdzie, to nie ma żadnej taryfy ulgowej, trzeba po prostu grać. Myślę, że przyszedł taki moment, że zawodnicy sobie to uświadomili. Teraz jest dobrze. Było niefajnie, bo był taki okres, że po czterech meczach u siebie mieliśmy dwa punkty ustrzelone. To był taki moment, że albo w jedną, albo w drugą stronę idziemy; albo się zabawki rozsypią, albo się zbierzemy do kupy i będziemy walczyć. Wyszło jak wyszło, ale wyszło dobrze.

Nie czuje pan jednak satysfakcji z faktu, że to za pana prezesury drużyna podniosła się z kolan i gra dobrze, a klub sprawnie funkcjonuje?

- Zdania są podzielone, czy Wolas robił wtedy dobrze czy źle. Niektórzy się spierali, czy to aby na pewno dobry moment, żeby uderzyć pięścią w stół. Ale na co miałem czekać, jak mieliśmy dwa punkty ugrane u siebie, ludzie wściekli przychodzili na mecze, albo w ogóle nie przychodzili. Co nie znaczy, że teraz mamy pełny stadion, nad czym ubolewam dalej. Zawodnicy wychodzili na boisko i wiedzieli, że im nie idzie. Kibice w jednym spotkaniu dopingowali zawodników, w innym nie. No więc coś trzeba było zrobić. Ryzyko było duże jak zawsze, ale trzeba było go podjąć i tyle. Najprościej nie robić nic, tylko że później ci, którzy mówili że Wolas za szybko uderzył pięścią w stół, co by pomyśleli jakby czekał jeszcze ze trzy czy cztery kolejki. Wtedy byśmy sobie zostali na tych pięciu punktach. Choć może nie, bo tego nikt nie wie, ale tak mogło być. I wówczas nikt by nam nie pomógł. Każdy chce słabego dobić, ugrać na nim punkty - to jest sport, to jest piłka. Ona uczy pokory. Dostaliśmy raz, drugi, czwarty w łeb, bo te remisy u siebie to jak porażka. Teraz gramy fajną piłkę.

Może właśnie to zwycięstwo z Wisłą, które obiło się szerokim echem w piłkarskim światku przyciągnie rzesze kibiców na mecz z Górnikiem?

- Może. Natomiast w jakiej by nie był formie zabrzański zespół, to to jest zawsze Górnik. Zawsze też jest Widzew. Ja nie mówię już o Lechu czy Legii. To są takie drużyny, do których zawsze trzeba podejść z dużym szacunkiem, nie ważne czy są na dole, czy w górze tabeli.

Wreszcie, będą to takie małe śląskie derby.

- A nie zostało nas za wiele jeśli chodzi o śląskie zespoły w ekstraklasie. Kiedyś były przecież Szombierki, Polonia Bytom, GKS Katowice itd. Bywało, że pół tabeli zajmowały śląskie drużyny.

W kolejnych meczach zobaczymy więc zwycięskie i waleczne Podbeskidzie?

- Jak będziemy chcieli wygrywać, to jeszcze sporo ugramy w tym sezonie. Natomiast nie możemy grać tak jak z Ruchem Chorzów. To był ostatni taki słaby mecz w naszym wykonaniu. Chorzowianie wówczas dosyć spokojnie odnieśli zwycięstwo. Musimy po prostu grać, bez tego nie ma nic.

Komentarze (0)