Marcin Ziach: Ile w pana słowach, że Dolcan walczy o utrzymanie kurtuazji, a ile realnych powódek?
Robert Podoliński: Tabela najlepiej pokazuje na co nas stać w tej chwili. Mecze nam się tak układały, że nie potrafiliśmy wygrać z zespołami od nas słabszymi, zbierając punkty z czubem. Silne podstawy do walki o dobry wynik na koniec sezonu buduje się właśnie meczami ze słabszymi i średnimi rywalami. My w takich meczach wygraliśmy tylko z Olimpią Grudziądz, a ostatnio ulegliśmy Ruchowi Radzionków. To boli, bo mając tak doświadczony zespół nie powinniśmy pozwolić nawet na utratę dwóch oczek w takim meczu.
W porównaniu z tym, co w Ząbkach było przed rokiem można powiedzieć, że Dolcan mały krok w przód zrobił.
- Też mam wrażenie, że wszystko co robimy idzie ku dobremu. Udało nam się ten zespół odmłodzić, ściągając chłopaków z niższych lig. Nie było u nas wielkich transferów, nie licząc Michała Pulkowskiego i Maćka Tataja. Ten pierwszy wraca do domu, a drugi jest tylko wypożyczony i szuka u nas zgubionej gdzieś w Kielcach formy. Mamy naprawdę dobry zespół i nasza zdobycz punktowa powinna być okazalsza. Mamy jednak to co mamy i nic z tym nie zrobimy. Trzeba pracować dalej.
Czego zabrakło do tego, żeby tych punktów było po rundzie jesiennej więcej?
- Trochę skuteczności, boiskowego cwaniactwa i wyrachowania w tym, co robimy. Jesteśmy za mało wyrachowani pod bramką przeciwnika, bo mamy sytuacje, ale nie umiemy strzelać bramek.
Dwadzieścia punktów na tym etapie rozgrywek, to rezultat mniej niż lichy.
- Lichy tym bardziej patrząc na naszą grę w niektórych meczach. Szczególnie w meczach u siebie zawodzimy i musimy coś z tym zrobić jak najszybciej.
Co się dzieje z Dolcanem w Ząbkach? Na własnym stadionie pana zespół przegrywa częściej niż na wyjazdach.
- To wynika z tego, że jadąc na wyjazd możemy pozwolić sobie na grę z kontrataku. To coś co lubimy i co nieźle w mojej opinii nam wychodzi. Na wyjazdach często jest tak, że lepiej wytrzymujemy trudy spotkania fizycznie, ale tracąc bramkę musimy ryzykować grę atakiem pozycyjnym, z którym prawie każda polska drużyna ma kłopoty. U siebie chcemy atakować, przez co się odkrywamy i tracimy punkty. Większość drużyn tej ligi ma podobne bolączki, bo oprócz Pogoni chyba nikt nie ma prawdziwej twierdzy nie do zdobycia.
Doświadczonych zawodników w pana zespole nie brakuje, ale ci zawodzą niemiłosiernie.
- To też jest temat do przemyśleń. Kiedy decydujemy się na to, żeby płacić zawodnikowi duże pieniądze, to powinna być różnica. Jak jeździmy Ferrari, to oczekujemy od niego większych osiągów, niż od Poloneza, który kosztuje nieporównywalnie mniej. Od ludzi, których sprowadzamy z ekstraklasy oczekujemy więcej niż od innych, ale tak funkcjonuje ten zespół. Czasami mecz wychodzi, innym razem nie. My cały czas próbujemy i szukamy nowych rozwiązań. Nikt na pewno w Dolcanie za nazwisko nie gra.
Pana nazwisko zapisało się w kanonie cudotwórców tej ligi. W poprzednim sezonie podniósł pan zespół z kolan i utrzymał go w lidze.
- Fajnie wyszła nam runda wiosenna, ale wtedy mieliśmy też dużo szczęścia. Dziś nam trochę tego szczęścia brakuje. Przyroda lubi równowagę i nie może być tak, że ciągle będziemy jechać na farcie. Ostatnie mecze uczą nas pokory, ale to smutne, że nie wyciągamy wniosków popełniając ciągle te same błędy.
Tego piłkarskiego farta przywiózł pan ze sobą do Ząbek?
- Nie wiem, ale wiem, że na szczęście trzeba być przygotowanym. Jeżeli się ma sytuacje, to trzeba strzelać. Nie wiem czego nam brakuje. Gdyby to było takie proste, to wziąłbym blankiecik i wypisał receptę. A tak ciągle mamy ten kłopot ze zdobywaniem bramek.
Przed startem sezonu w Dolcanie stawiano na walkę o górnolotne cele?
- Wielkich wymagań przed nami nie stawiano. Usłyszeliśmy od zarządu, że chce żebyśmy u siebie zdobywali punkty i od czasu do czasu ukąsili coś na wyjeździe. Walczymy dla Ząbek o spokojne utrzymanie, bo tej stabilizacji w klubie brakuje. Dolcan od trzech sezonów gra w tej lidze o życie, a tak z naszymi możliwościami być nie powinno.
Ma pan drużynie za złe postawę i wyniki w tym sezonie?
- Złość jest, ale na siebie w szatni. Mamy do siebie o te stracone punkty duże pretensje, tym bardziej, że z gry momentami naprawdę możemy być zadowoleni.
Przyświeca panu zatem maksyma: "Całe życie w I lidze".
- (śmiech) Na więcej obecnie nas nie stać. Przy odrobinie szczęścia i jakichś ruchach kadrowych być może bylibyśmy w tej górnej połówce tabeli, bo postawa chociażby Kolejarza Stróże świadczy o tym, że można w tej lidze z każdym wygrać. My ograliśmy Piasta, Flotę i na wyjeździe pokonaliśmy Pogoń Szczecin. Problemy mamy kiedy to my musimy atakować, bo jakości w ataku pozycyjnym naprawdę nam brakuje. To pięta achillesowa całej polskiej piłki.
Legia i Polonia Warszawa w T-Mobile Ekstraklasie. Jest na piłkarskiej mapie Mazowsza miejsce dla Dolcanu?
- Prawda jest taka, że na Mazowszu jest Legia, jest Polonia i za nimi wielka pustynia. Piłka nożna umiera w okolicach Warszawy. Kiedyś na mecze jeździło się tramwajami. Dzisiaj chłopak 20-letni, żeby pokopać piłkę gdzieś w II lidze musi się wypuścić daleko za Warszawę. Najbliżej ma do Pruszkowa, bo potem nie ma już chyba nic. Na zapleczu ekstraklasy jesteśmy my i jest Wisła Płock. Mamy dzięki temu łatwiej ze ściągnięciem tych najbardziej utalentowanych chłopaków, ale to nie jest takie proste, bo ktoś musi ich najpierw odkryć i wyszkolić.
Pan nie widzi się w roli kowala młodych talentów?
- Trudno powiedzieć, bo póki co żaden z moich piłkarzy się nie wypromował. Ja zresztą w tym zawodzie też niedługo pracuję. Przepraszam, jest jeden wyjątek - Sylwek Patejuk. Pod jego sukcesem mogę się chyba podpisać, ale i on sam pewnie zrobiłby to obiema rękami. Obserwujemy wielu chłopaków na szczeblu II i III ligi. Cały czas szukamy i miejmy nadzieję, że coś z tego niebawem wyniknie.
Do przerwy zimowej zostały dwie kolejki. Co pana zadowoli przed wyjazdem na zasłużony urlop?
- Sześć punktów (śmiech). Musimy być realistami i twardo stąpać po ziemi. Plan minimum to cztery punkty w dwóch meczach, bo tylko to dałoby nam fajną, spokojną zimę.