Nie szło nam od samego początku - rozmowa z Maciejem Wichtowskim, obrońcą Warty Poznań

Brak koncentracji, szczęścia, a także chwiejna forma - to zdaniem Macieja Wichtowskiego główne przyczyny fatalnej w wykonaniu Warty rundy jesiennej. Ze swojej dyspozycji młody obrońca też nie jest zadowolony.

Szymon Mierzyński: Zapewne nie tak wyobrażaliście sobie zarówno przebieg rundy, jak i jej koniec. W meczu z Pogonią mieliście w garści remis, który pewnie nie byłby najgorszy, ale dostaliście cios w 90. minucie...

Maciej Wichtowski: Szkoda, tym bardziej, że straciliśmy jeden punkt po naprawdę głupiej bramce. Wynik remisowy wprowadziłby więcej spokoju, a przy obecnej sytuacji czeka nas bardzo nerwowa zima.

Jeśli chodzi o spotkanie z Pogonią, to sam miałeś mnóstwo pracy, bo musiałeś powstrzymywać szalejącego na lewym skrzydle Roberta Kolendowicza...

- To szybki zawodnik. Otrzymywał takie podania, że ruszał do piłki na pełnym gazie. Nie ukrywam, że męczyłem się z nim strasznie.

Jak oceniasz rundę jesienną w swoim wykonaniu? Wydaje się, że nie znajdowałeś się w tak dobrej formie jak w poprzednich sezonach...

- Rozpocząłem nieźle, ale później faktycznie nie szło mi zbyt dobrze. Nie jestem zadowolony zwłaszcza z końcowej fazy.

To można powiedzieć właściwie o całej drużynie... Najdłuższa dobra seria, jaka wam się zdarzyła, to dwa zwycięstwa z rzędu. Trudno przy tak chwiejnej formie walczyć o wysokie cele.

- Dużo było mankamentów. Brakowało nam koncentracji i konsekwencji. Nie wiem z czego to wynikało. Wiosna poprzedniego sezonu była świetna, potrafiliśmy seryjnie wygrywać mecze. Tymczasem w obecnych rozgrywkach nie zdołaliśmy tego powtórzyć. Być może sparaliżowała nas presja.

Przez ostatnie pół roku pracowaliście z trzema trenerami. W takiej sytuacji nie znajdował się żaden inny zespół. Czy to wywoływało duży chaos?

- Raczej nie. Każdy ze szkoleniowców chciał wprowadzić swoją myśl, ale nikt nie decydował się na rewolucyjne zmiany w składzie. To było niemożliwe, bo nie byliśmy idealnie przygotowani do sezonu.

Chciałbyś, żeby trener Jarosław Araszkiewicz pozostał w klubie na wiosnę?

- Wolę nie odpowiadać na takie pytania.

W trakcie rozgrywek pojawiło się sporo głosów, że Czesław Jakołcewicz nie zadbał odpowiednio o formę motoryczną drużyny. Zgadzasz się z tym?

- Trudno coś konkretnego powiedzieć. Faktem jest, że nie szło nam od samego początku. Być może decydowała o tym kondycja, a być może taktyka. Nie zamierzam zwalać winy na kogokolwiek.

Każdy z tych trzech szkoleniowców miał inną osobowość. Czesław Jakołcewicz był dość spokojny, Artur Płatek wprowadził więcej dyscypliny, zaś Jarosław Araszkiewicz starał się wpłynąć na waszą mentalność. Jakie metody były najskuteczniejsze?

- Trzeba pamiętać, że trener Araszkiewicz prowadził nas tylko w trzech meczach. Pracował raptem trzy tygodnie. W tak krótkim okresie nie da się wiele zmienić. Dlatego chciał nas jak najlepiej zmotywować. Myślę, że gdyby w pojedynku z Pogonią udało się wywalczyć chociaż remis, to każdy uznałby tą pracę za zadowalającą. Tym bardziej szkoda, że straciliśmy głupiego gola w 90. minucie.

Marzenia o awansie trzeba już chyba odłożyć na przyszły sezon. W spotkaniu z Portowcami straciliście ostatnią szansę na pozostanie w grze...

- Strata do czołówki jest kolosalna, lecz ja ciągle wierzę, że może się uda. Musielibyśmy zanotować taką samą rundę wiosenną jak w poprzednim sezonie. Wtedy na pewno zrobilibyśmy duży skok w górę tabeli. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Załóżmy jednak, że awansu nie będzie, bo taki scenariusz jest najbardziej realny. Zanosi się na duże zmiany kadrowe i chyba dobrze by było, gdyby miały one miejsce zimą. Wtedy wiosnę można wykorzystać na zgranie drużyny, by jak najlepiej przygotować się do walki w następnych rozgrywkach.

- To jest jakieś wyjście, ale decyzje personalne nie należą do mnie. Władze klubu wykonają takie ruchy, jakie uznają za właściwe. Na pewno jest już jakaś koncepcja, lecz nam pozostaje tylko czekać.

Czy po ostatnim meczu pani prezes pojawiła się w szatni?

- Nie. Trener podziękował nam za pracę, jaką wykonaliśmy na boisku. Szkoda tylko, że nie przełożyła się ona na punkty. Przegraliśmy w naprawdę frajerski sposób. Musimy się jednak podnieść. Trzeba jak najlepiej przepracować zimę, by nie powtórzyła się taka sama runda.

Wszyscy w klubie są załamani, ale patrząc na trzy ostatnie mecze, można z nich wyciągnąć trochę pozytywów. Na pewno byliście drużyną walczącą, bardziej zaangażowaną.

- Zgadzam się. Też uważam, że zanotowaliśmy poprawę w stosunku do tego co było wcześniej. Szkoda, że przez dłuższy czas brakowało nam szczęścia. To również był czynnik, który znacząco wpłynął na wyniki.

Ani razu w minionej rundzie nie udało wam się wygrać, czy choćby zremisować po golu zdobytym w końcówce.

- Dokładnie tak. Zupełnie odwrotnie było wiosną ubiegłego sezonu. Wówczas zdarzało się, że rywal przeważał, ale to my strzelaliśmy bramki i zdobywaliśmy punkty. Cóż... Być może teraz wszystko się wyrównało. Mam nadzieję, że ten niefart się skończy i po solidnie przepracowanej zimie znów przyjdzie dobra runda.

Komentarze (0)