Mecz przy Roosevelta był bardzo słabym pojedynkiem. Niczym drużyny z początku rundy wiosennej nie przypominał Górnik, przełamać nie zdołał się także ŁKS Łódź, który z pięciu wiosennych meczów trzy zremisował i dwa przegrał. - Przyjechaliśmy na Śląsk, żeby zdobyć punkty. Ostatecznie wywozimy jeden, ale najważniejsze jest dla nas to, że nie doznaliśmy porażki. Przecież w Zabrzu przegrała już tej wiosny Legia - zauważa Andrzej Pyrdoł, trener beniaminka.
Piętą Achillesa łódzkiej drużyny są tej wiosny stałe fragmenty gry. - Baliśmy się tego elementu, bo ze strony Górnika jest on bardzo groźny. Udało nam się temu przeciwdziałać, choć mecz był typowym meczem walki. Warunki gry, jak na tę porę roku, były bardzo dobre. Troszkę przygrzało słonko i temperatura musiała z piłkarzy zmusić do większego wysiłku - przyznaje szkoleniowiec ŁKS.
Po meczu żadna z drużyn nie miała prawa do narzekań na wynik spotkania. - Okazji bramkowych nie było zbyt dużo, klarownej nie dostrzegłem ani jednej. Mecz skończył się bezbramkowym remisem, choć zawodnicy obu drużyn dali z siebie bardzo dużo. Nie mogę mieć do swojego zespołu o brak ambicji i determinacji. Punkt nie jest szczytem naszych marzeń, ale z przebiegu gry, wynik jest sprawiedliwy - ocenia Pyrdoł.
Wobec absencji Piotra Klepczarka opiekun łodzian oddelegował do gry Seweryna Gancarczyka. Doświadczony defensor spełnił pokładane w nim nadzieje, będąc pewnym puntem defensywy ŁKS.
- Postawiliśmy w tym meczu na doświadczenie tego piłkarza i wiedzieliśmy, że tak ograny w lidze zawodnik pozwoli nam na zachowanie spokoju w linii defensywnej. Eksperyment ten zdał egzamin, bo bramki nie straciliśmy. Nie popełniliśmy też rażących błędów w obronie. Cieszy to tym bardziej, że Gancarczyk rozegrał pierwszy mecz w pełnym wymiarze czasowym od pół roku, bo jesień stracił przez kontuzję. Na wysoką formę z jego strony będzie trzeba jeszcze poczekać, ale jest ku temu na dobrej drodze - zapewnia trener drużyny z Alei Unii Lubelskiej.