Przed meczem w Zabrzu Polonia Warszawa uznawana była za faworyta potyczki. Górnik Zabrze co prawda na wiosnę prezentował bardzo dobrą formę, ale Czarne Koszule jechały na Śląsk uskrzydlone efektownym zwycięstwem nad wicemistrzem kraju, Śląskiem Wrocław. Warszawianie zagrali jednak słabe spotkanie i zasłużenie wyjeżdżali z Roosevelta bez zdobyczy punktowej.
- Wiedzieliśmy, że w Zabrzu bardzo trudno o punkty. Przekonały się o tym już m.in. Legia Warszawa, Lech Poznań czy Korona Kielce. Liczyliśmy jednak, że przy odpowiednim przygotowaniu, przystępując do spotkania w optymalnej dyspozycji fizycznej i kadrowej możemy Górnika pokonać. Boisko nasze zamiary jednak zweryfikowało i na własnej skórze przekonaliśmy się, że nie jest to zadanie łatwe - przyznaje Czesław Michniewicz, trener Polonii.
Po ostatnim triumfie nad zespołem Oresta Lenczyka liczono, że stołeczna drużyna zdoła pójść za ciosem. Tak jednak nie było. - Liczyliśmy, że zagramy kolejne dobre spotkanie, po zwycięstwie nad Śląskiem. Zagraliśmy jednak słabiej niż przed tygodniem, ale bardzo duży udział w tym mieli zawodnicy Górnika, którzy zawiesili nam poprzeczkę bardzo wysoko i nie pozwolili, żebyśmy swobodnie rozgrywali piłkę. Agresywny pressing zabrzan pozbawił nas wszystkich atutów i stąd wynik jest taki, a nie inny - bezradnie rozkłada ręce opiekun drużyny z Konwiktorskiej.
Szczególnie słabo Czarne Koszule wyglądały w pierwszej odsłonie spotkania, kiedy zagrożenia z ich strony pod bramką Łukasza Skorupskiego praktycznie nie było. - W pierwszej połowie w ofensywie w ogóle nie istnieliśmy. To Górnik był na boisku stroną dominującą i zmuszał nas do głębokiej defensywy. Na szczęście los nam sprzyjał, bo gdybyśmy nie mieli szczęścia, to mogliśmy przegrywać już do przerwy. Świetne okazje mieli Adam Danch i Arek Milik, ale na nasze szczęście piłka do bramki nie wpadła - kiwa głową Michniewicz.
Lepsze wrażenie warszawska drużyna na boisku stwarzała po przerwie. Wówczas mecz się wyrównał, a Polonia miała swoje szanse na zdobycie bramki. Wszystkie jednak niemiłosiernie marnowała. - Po przerwie mecz był bardziej wyrównany. Mieliśmy dwie świetne okazje na zdobycie bramki, ale najpierw uderzenie Edgara Caniego świetnie obronił bramkarz, a potem Pavel Sultes trafił w słupek. Farta, którego mieliśmy w defensywie zabrakło nam w ataku - przekonuje szkoleniowiec drużyny ze stolicy.
Jedyna w tym meczu bramka padła po rzucie rożnym. Mariusz Magiera świetnie dograł piłkę z kornera, tej wobec biernej postawy bramkarza i obrońców na długim słupku dopadł Adam Danch z metra pakując futbolówkę pod poprzeczkę. - Nie wiem czy piłka w tym wypadku nie wpadłaby bezpośrednio po dograniu Mariusza Magiery. Nie ulega wątpliwości, że takie bramki rzadko się zdarzają, a los tak chciał, że akurat rywalowi grającemu przeciwko nam się takie trafienie przytrafiło - irytuje się Michniewicz.
Przegrywając Polonia postawiła wszystko na jedną kartę, ale warszawianom wyraźnie brakowało dokładności w wykańczaniu akcji. - Po stracie bramki musieliśmy zaatakować i mieliśmy kilka okazji, które powinny zakończyć się bramką wyrównującą. My jednak nie potrafiliśmy tak wymarzonych sytuacji przekuć w wyrównanie i stąd ten mecz przegrywamy. Jest mi przykro, ale musimy wziąć się w garść. Do końca sezonu zostaje coraz mniej kolejek i jeśli chcemy w tym sezonie coś ugrać, to margines błędu praktycznie się wyzerował - puentuje szkoleniowiec warszawskiej drużyny.