Marcin Ziach: Początek rundy wiosennej w wykonaniu Zawiszy Bydgoszcz, delikatnie mówiąc, na kolana nie powala.
Radosław Osuch:
Rundę wiosenną rozpoczęliśmy słabo i nie ma co tu dużo mówić. Wszystko teraz przed nami. Czeka nas dziesięć meczów, które będziemy grali co cztery dni. Przed nami prawdziwy finisz, który wszystko rozstrzygnie. Do awansu aspiruje sześć zespołów, w tym Zawisza. Rywalizacja jest większa, bo na wiosnę do czołówki dobiły Bogdanka i Arka, ale nie składamy broni i będziemy walczyć. Trudno znaleźć wytłumaczenie, dlaczego początek rundy był dla nas taki, a nie inny. Może po prostu potrzebowaliśmy kilku meczów do tego, żeby wskoczyć na odpowiedni poziom.
Jest pan rozczarowany postawą zespołu, czy na razie patrzy pan na to ze spokojem i stroni od nerwowych ruchów?
- Nie jestem rozczarowany, bo nasza gra nie była tak słaba, jak wyniki, które osiągaliśmy. Z Radzionkowem strzeliliśmy prawidłową bramkę, ale sędzia nie uznał. Z Flotą piłka też ewidentnie wpadła do siatki, ale sędzia i tym razem bramki nie widział, choć powtórki jednoznacznie pokazują, że gol był. Może po prostu innym zespołom sędziowie bardziej pomagają wygrywać niż nam. Gdyby nie te pomyłki, to punktów na naszym koncie byłoby więcej i o żadnym kryzysie Zawiszy nikt by nie wspominał.
Wydaje się jednak, że Zawisza to dziś inny zespół od tego, który brylował na boiskach zaplecza T-Mobile Ekstraklasy na jesień.
- Gra faktycznie nam nie idzie. Ciężko powiedzieć, że forma jest dobra, kiedy nie ma wyników, ale daleki jestem od popadania w skrajności. Naprawdę słabe spotkanie zagraliśmy w Ząbkach, gdzie zasłużenie przegraliśmy. Wcześniejsze spotkania były naprawdę dobre w naszym wykonaniu, ale szczęście nam nie sprzyjało. Flota oddała pierwszy celny strzał i zdobyła bramkę, a gdybyśmy my już wtedy prowadzili pięcioma bramkami nikt nie miałby prawa mieć do nas o to pretensji. Nie idzie nam, ale nie uważam, żeby w przygotowaniu zespołu popełniono jakieś błędy. Po prostu taka jest piłka, że nie zawsze wygrywa lepszy.
Mówi pan o grze Zawiszy wiele pozytywów. Posada trenera Janusza Kubota nie jest zatem zagrożona?
- Do pracy trenera nie mam prawa mieć zastrzeżeń. Sklecił drużynę na ligę na dwa tygodnie przed startem rozgrywek i wykonał kawał dobrej roboty. Po jednej czy drugiej porażce nie mogę go wyrzucić. Wierzę w niego i w jego dobrą pracę. Czy słusznie, wszystko okaże się w tych dziesięciu meczach, które przed nami. To one pokażą jak do rundy wiosennej przygotowana jest drużyna i kto jak wywiązał się zimą ze swoich obowiązków. Jestem optymistą i wierzę w awans Zawiszy, pod wodzą trenera Kubota.
Daje mu pan tak duży komfort pracy, że szkoleniowiec może spać spokojnie do końca sezonu, nawet jeśli wyniki nie ulegną zmianie?
- Wydaje mi się, że kluczowe dla naszego zespołu będą trzy mecze, które bezpośrednio przed nami. Czekają nas spotkania z Kolejarzem, Bogdanką i GKS-em Katowice, w których będę oczekiwał od zespołu dobrej gry i korzystnych wyników. Nie ma sensu, żebym teraz zwalniał trenera, bo przez tydzień żaden nowy szkoleniowiec nic nowego nie wymyśli, grając mecz co trzy dni. Trudno byłoby mi teraz zmieniać cokolwiek, dlatego w tych spotkaniach trener może liczyć na komfort pracy i moje pełne poparcie. Jeżeli nie zakończą się one dla Zawiszy tragedią, to dalej będzie pracował w Bydgoszczy.
Piłkarski fart na jesień był główną domeną świetnych wyników Zawiszy. Teraz tego szczęścia boiskowego nie ma, a bramki tracicie często w końcówkach.
- I te bramki bolą, bo w Radzionkowie straciliśmy dwie w doliczonym czasie gry, a i w Świnoujściu Flota strzeliła bramkę wówczas, kiedy mecz powinien się dawno skończyć. Byłem na tych meczach i widziałem, że drużyna grała dobrą piłkę. Pod względem sportowym nic nie mogę chłopakom zarzucić. Gdyby ich postawa była dramatyczna, nie umieli prosto kopnąć piłki, nie mówiąc już o skonstruowaniu dobrej akcji, to mógłbym mieć do postawy drużyny jakieś zastrzeżenia. Graliśmy dobrze, ale tego farta rzeczywiście brakowało. W dodatku krzywdzili nas sędziowie, co mnie bardzo dziwi, bo to już nie pierwszy czy drugi raz, kiedy błąd arbitra pozbawia nas punktów. Inne kluby mają pod tym względem więcej szczęścia, ale ja uważam, że ktoś powinien się tym zająć, bo nie można jednej drużynie nie uznać dwóch prawidłowo zdobytych bramek w dwóch meczach. Nie uważa pan, że to trochę dziwne? Ale jest jak jest. Musimy się skupić na tym, żeby spokojnie przepracować ten tydzień. Ważne, żeby złą kartę zacząć odwracać od meczu z Kolejarzem. Jestem przekonany, że to spotkanie wygramy i dobijemy do poziomu, który wszyscy od tego zespołu oczekują.
Zimowe wzmocnienia póki co okazały się transferowymi niewypałami.
- Nie mogę być zadowolony z tego, co ci zawodnicy prezentują. Wszyscy nowi zawodnicy jak na razie mnie zawodzą. W ostatnim meczu starali się Błąd i Kukol, i ich z tej grupy bym wyróżnił. Dłuższa lista jest jednak tych, którzy mnie zawodzą. Beznadziejnie gra Stefańczyk, niewiele lepiej Drzymont, który zupełnie nam zawalił dwa pierwsze mecze. Poniżej wszelkiej krytyki gra też Pekjov. Trochę długa jest ta lista i to mi się nie podoba. Ostatnia trójka najbardziej mnie zawiodła ze wszystkich nowych nabytków. Na razie z pięciu zawodników, w których widziałem bezpośrednie wzmocnienie kadry pierwszej drużyny, trzech zawodzi na całej linii i muszą wziąć się do roboty, jeżeli chcą grać w Zawiszy po awansie do ekstraklasy.
Nie wymienił pan Pawła Strąka, który nie grał w piłkę przed pół roku, wcześniej występując na boiskach B klasy. On do poziomu równa?
- Paweł Strąk gra w Zawiszy swoje i z jego postawy także mogę być zadowolony. Ostatnio zagrał słabsze spotkanie, ale w poprzednich meczach pokazywał wielokrotnie, że możemy na niego liczyć i te nadzieje w tym chłopaku pokładamy. Ten zawodnik wkłada serce w to, żeby Zawisza grał jak najlepiej i osiągnął sukces. Wszyscy tego sukcesu pragną i o brak zaangażowania nie mogę mieć do drużyny pretensji. Takie jest jednak życie i może lepiej, że taka zadyszka dopadła nas na starcie rundy, niż na jej finiszu. Na jesień też na starcie zanotowaliśmy mały falstart, a potem było lepiej, więc nie rozrywajmy szat.
W ostatniej rozmowie z naszym portalem trener Janusz Kubot mówił, że tej drużynie brakuje stabilizacji w defensywie i to owocuje fatalnymi wynikami.
- Co ja mogę panu odpowiedzieć? Graliśmy z takimi drużynami, w których ja nie umiałem powiedzieć nazwiska chociaż jednego z obrońców, a te drużyny w obronie wyglądały o niebo lepiej od nas. Jeśli chciałby pan mi powiedzieć, że w Radzionkowie, Ząbkach czy Świnoujściu w linii obrony grali zawodnicy wybitni, to ja panu powiem, że my przy nich, to mamy gwiazdy. Nasi obrońcy notowali setki występów w ekstraklasie, a grają jak juniorzy, dając się objeżdżać byle komu. Myśli pan, że jestem z tego zadowolony? Nie, nie jestem.
Widać na tym przykładzie, że nazwiska akurat w piłkę nie grają.
- Ale to nie jest dla nich żadne wytłumaczenie czy usprawiedliwienie błędów, jakie ci zawodnicy popełniają. Dostają w Zawiszy dobrą kasę i za to oczekuję dobrego poziomu piłkarskiego. Gdybym chciał oglądać w wykonaniu obrońców mojej drużyny takie błędy, to zatrudniłbym tańszych i słabszych piłkarzy. Nerwy miałbym zszargane tak samo, a trochę kasy zaoszczędził.
Awans to cel nadrzędny, jaki nakreślił pan na wiosnę przed tym zespołem?
- Patrząc na kadrę naszego zespołu, to cel nie może być inny. Personalnie mamy drugi, zaraz po Pogoni Szczecin, najsilniejszy zespół w tej lidze. Moi zawodnicy mają świadomość, jakie są moje ambicje i jakie są ambicje Zawiszy. Oczekuję od nich awansu i w tym temacie nic się nie zmienia i do końca sezonu już się nie zmieni.
Zawodnicy i sztab szkoleniowy Zawiszy w swoich wypowiedziach nie są tak stanowczy. Oni raczej studzą nastroje i stronią od tego typu deklaracji.
- Oni mają grać w piłkę, a nie wypowiadać się w mediach. Na razie metoda "spokojnie i powolutku" im nie wychodzi, bo wyniki są złe. Zamiast gadać, lepiej byłoby dla nich gdyby trochę przyśpieszyli i zaczęli zdobywać punkty.
Kolejarz Stróże na jesieni był fenomenalny w meczach wyjazdowych. Nie boicie się, że w Bydgoszczy stróżanie znowu się przebudzą?
- Boimy się Kolejarza, jak każdego meczu. Gramy u siebie i nie ma znaczenia, co w Bydgoszczy zagrają Stróże. My musimy atut własnego boiska wykorzystać i wygrać ten mecz. To nie podlega żadnej dyskusji.
Potem czeka was starcie z Bogdanką Łęczna, bezpośrednim rywalem do walki o awans do elity. Spotkanie kluczowe?
- Bez wątpienia bardzo ważne. Dobra gra Bogdanki i świetna praca trenera Rzepki sprawiły, że ten zespół staje się kandydatem do awansu i to będzie dla nas bardzo cenne doświadczenie. Myślę jednak, że jesteśmy zespołem lepszym i zdołamy to udowodnić na boisku.
Bacząc na to, co działo się w Bydgoszczy przez niecały rok, odkąd pan w Zawiszę zaangażował się na poważnie, nie żałuje pan tej decyzji?
- Byliśmy najsłabszym beniaminkiem, który wywalczył awans z II ligi. Kiedy inni już się cieszyli i fetowali, my musieliśmy rywalizować do ostatniej kolejki. Awansowaliśmy na dobre w ostatnich trzydziestu minutach ostatniego meczu ligowego. Proszę dziś popatrzeć, gdzie w tabeli I ligi jesteśmy my, a gdzie są pozostałe zespoły, które z nami wywalczyły awans. Przed sezonem personalnie byliśmy najsłabsi, a Olimpia Grudziądz w momencie awansu wyprzedzała nas o osiem punktów. To była przepaść. Ci, którzy mówią, że Zawisza jest słaby, niech popatrzą gdzie jest dziś Olimpia Grudziądz, gdzie jest Elbląg, a gdzie Wisła Płock. To chyba wystarczy na udokumentowanie tego, że zrobiliśmy wszyscy kawał dobrej roboty. Jesteśmy beniaminkiem, a walczymy o awans do ekstraklasy. Jeśli ten wynik uzna ktoś za niezasłużony, albo szczęśliwy, to... tylko idiota może tak powiedzieć.
Jeśli w Bydgoszczy będzie awans, to będzie euforia i wielka feta. A jeśli jednak noga się poślizgnie i tego awansu nie będzie?
- To awansujemy za rok. To więcej niż pewne, że z naszymi warunkami w dwa lata do T-Mobile Ekstraklasy awansujemy.