Przed meczem z Podbeskidziem piłkarze Śląska Wrocław mieli trzy punkty straty do Legii Warszawa, która prowadzi w tabeli T-Mobile Ekstraklasy, i wciąż liczyli się w walce o tytuł. Sobotnim remisem w Bielsku-Białej jednak skomplikowali sobie tylko sytuację. Zamiast odrabiać straty, zgubili punkty w przykrych dla nich okolicznościach. Bramkę na 1:1 dali sobie strzelić w 90 minucie spotkania po stałym fragmencie gry. Niepewne wyjście Mariana Kelemena zakończyło się fatalnie dla wrocławian, co może mieć decydujące znaczenie w kontekście rywalizacji o mistrzostwo kraju.
Co gorsza Śląsk w sobotę stracił nie tylko ważne punkty, ale także swojego kapitana - Sebastiana Milę. Decydujący o obliczu drużyny zawodnik musiał opuścić plac gry już w 29 minucie meczu. Obserwatorzy byli nieco zdziwieni tak szybką zmianą, bowiem piłkarz spokojnie opuszczał boisko nawet na chwilę nie utykając. Jednak już przy linii bocznej pokazał masażystom bolącą część uda i rozmawiał z trenerem Orestem Lenczykiem. Piłkarz miał owiniętą bandażem tę część nogi.
Szkoleniowiec przyznał, iż zejście Mili było podyktowane właśnie urazem. - Tak, mięśnia dwugłowego, i to w zaskakującym momencie - mówił Lenczyk. Kapitana Śląska zastąpił Łukasz Madej, który tuż przed wyrównującym golem dla Podbeskidzia miał niemal stuprocentową okazję na strzelenie drugiej bramki dla swojej drużyny. W sytuacji sam na sam z Mateuszem Bąkiem jednak fatalnie przestrzelił.
Na razie nie wiadomo, na ile poważny jest uraz Mili i czy wykluczy go z ostatnich czterech spotkań sezonu, w których drużynie będzie niezwykle potrzebny.