Pierwszego gola już w drugiej minucie spotkania zdobył Marcin Żewłakow, który z dwudziestu metrów strzelił nie do obrony. Drugi gol padł po siedmiu minutach gry. Takie dwa uderzenia oszołomiły Jagiellonię, która do końca pierwszej połowy nie potrafiła się ocknąć. - Zakładaliśmy, że wychodzimy skoncentrowani na początku spotkania, a pierwsza bramka zdobyta była chyba po strzale życia Marcina Żewłakowa. Troszeczkę się podłamaliśmy. Później po stałym fragmencie straciliśmy bramkę. Myślę, że zabrakło konsekwencji. Myśleliśmy jeszcze o stracie pierwszego gola i za chwilę strzelili nam drugiego - powiedział Maciej Makuszewski.
Dwie bramki stracone w siedem minut bardzo szybko ustawiły przebieg meczu. W pierwszej połowie GKS grał bardziej otwarty futbol, w drugiej to Jagiellonia przycisnęła bełchatowian, ale z tej przewagi nic nie wynikło. - Jak się prowadzi u siebie 2:0 to jest łatwo cofnąć się całą drużyną na własną połowę, bronić się i czekać na atak pozycyjny drużyny przeciwnej. Niestety w tym ataku nie stworzyliśmy sobie żadnej stuprocentowej sytuacji - przyznał samokrytycznie pomocnik Jagiellonii.
Meczem z GKS-em, Jagiellonia nie poprawiła swoich wyjazdowych statystyk, które w obecnym sezonie prezentują się bardzo słabo. Drużyna Tomasza Hajty na boisku przeciwnika wygrała tylko jeden raz i trzy razy remisowała. Do końca obecnych rozgrywek na wyjazdach zagra jeszcze tylko dwa mecze: z Legią oraz ze Śląskiem. Patrząc na przeciwników, o przerwanie fatalnej passy jeszcze w tym sezonie, może być bardzo ciężko.