Kontrowersje 2. kolejki ekstraklasy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Nie byłaby sobą polska piłka nożna, gdyby choć jedna kolejka ligowa odbyła się bez żadnych kontrowersyjnych i niezrozumiałych sytuacji. W tym przypadku żaden wyjątek nie musi potwierdzać reguły, także i w minionej kolejce owe zdarzenia miały miejsce.

Pierwszą, bardzo zastanawiającą i dającą do myślenia na temat Polskiego Związku Piłki Nożnej był występ Marcina Wachowicza w meczu z Górnikiem Zabrze, w którym zdaniem części komentatorów, nie powinien zagrać.

Jak to możliwe, że zawodnik, który w poprzednim meczu z premedytacją sfaulował gracza Jagiellonii, Mariusza Dzienisa, nie poniósł praktycznie żadnych konsekwencji? Jedyna kara, jaka została przyznana graczowi gdyńskiej Arki to żółta kartka - za umyślne stanięcie na łydce swojego konkurenta, które dla poszkodowanego mogło zakończyć się bardzo groźną kontuzją. Jednocześnie bardzo ciekawe, aczkolwiek bulwersujące jest to, że sędzia Marcin Borski dokładnie widział całą opisaną sytuację, mimo to nie zdecydował o przyznaniu czerwonego kartonika.

Można by puścić w niepamięć łagodne potraktowanie napastnika Arki przez sędziego - arbiter nie chciał już na początku spotkania narazić się kibicom. Tylko dlaczego więc Wachowicz nie został ukarany po meczu przez Trybunał Arbitrażowy PZPN? Nie od dziś krążą plotki o zbyt łagodnym traktowaniu Arki przez Związek, dla którego, zdaniem wielu kibiców, Arka jest czymś w rodzaju maskotki. Choć tą kwestię pozostawmy może w spokoju - wszak są to tylko pogłoski rodem z serwisów plotkarskich. Wracając do Wachowicza: ciężko nie czuć niesmaku po jego zachowaniu i zupełnej znieczulicy PZPN, zwłaszcza gdy ten sam zawodnik w następnym meczu doprowadza drużynę do zwycięstwa.

Oczywiście nie chcę nic ujmować Marcinowi i jego nieprzeciętnym umiejętnościom, jednak po to są właśnie przepisy, aby egzekwować kary, a tym samym zmuszać piłkarzy do refleksji nad swoim zachowaniem. W momencie, gdy zawodnik staje się bezkarny, wychodzi w następnym meczu na boisko i zdobywa zwycięską bramkę, niejeden kibic zauważa, że cała sprawa nabiera złego smaku. Niby dopuszczalne - ale niesmaczne.

Następną dziwną, wprawiającą co najmniej w konsternację, sytuacją jest taka, w której piłkarz po strzeleniu bramki podbiega do trybuny rywali i zaczyna cieszyć się ze zdobycia upragnionego przez swoją drużynę gola. A w taki właśnie kontrowersyjny sposób zachował się Serb Vuk Sotirović, grający na pozycji napastnika gracz Śląska Wrocław w meczu z Polonią Bytom.

Rozumiem, że z powodu braku własnych kibiców na trybunach zawodnik chciał poczuć się jak na igrzyskach olimpijskich i z każdym człowiekiem na globie dzielić swoją niepohamowaną radość, jednak w tym wypadku nie było to zbyt rozsądne zachowanie. Kibice Polonii zdecydowanie tą radością dzielić się nie chcieli - ba, poczuli się w zrozumiały sposób obrażeni prowokacją Sotirovicia, który wywołał burzę na trybunach gospodarzy.

Po tej sytuacji w trakcie kolejnych minut w stronę piłkarza posypały się kamienie, na szczęście dla niego żaden z nich nie trafił i nie spowodował uszczerbku na zdrowiu napastnika. Oczywiście czyn kibiców Polonii także nie należał do najbardziej dumnych momentów w dziejach polskiego sportu, aczkolwiek obecność grupy społecznej o podobnych poglądach w danej sprawie często podburza do takich mało racjonalnych działań. Nie chcę tu w żaden sposób usprawiedliwiać kibiców z Bytomia, tylko uświadomić, jaką lawinę (w tym wypadku całkiem dosłownie) może wywołać jedno prowokujące zachowanie.

Najciekawsze w całej sytuacji jest zachowanie sędziego Piotra Siedleckiego, wywołujące lekki uśmiech na twarzy. Arbiter, niczym obrońca praw kibiców Śląska Wrocław, pokazał Sotiroviciowi żółtą kartkę w zasadzie za to, że się cieszył ze zdobytej bramki. Tylko nie przed tymi kibicami, co trzeba - ot, cała jego wina. Sam Serb tłumaczył się później po spotkaniu: - Ja się cieszyłem, pokazałem tylko, że głową bramkę strzeliłem. Nie wiem, dlaczego kartkę dostałem, bo nikogo nie chciałem sprowokować. Niestety tak wyszło.

Cóż tu dodać - zawodnik w swojej wypowiedzi był bardzo przekonujący, być może naprawdę nie chciał całej tej burzy rozpętać. Tylko, że chyba nie wziął pod uwagę mentalności kibiców piłkarskich w Polsce i tego, że cała ta akcja mogła skończyć się dla niego co najmniej nabitym guzem.

Miejmy nadzieję, że oba kuriozalne wydarzenia to wypadki przy pracy. Trzymamy kciuki za PZPN, Wachowicza, Sotirovicia, a także za śląskich kibiców, aby zawsze potrafili przemyśleć swoje decyzje i przeanalizować ich konsekwencje. Przy tak niskich notowaniach naszej ligi byłoby dla niej dobrze, aby zarówno związek, jak i piłkarze, sędzia oraz kibice - czyli cały ten piłkarski orszak - jak najbardziej pozytywnie, a nie negatywnie, wpływał na rozwój polskiego futbolu.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)