Marcin Radzewicz: Nie da się wiecznie bronić
- Sami sobie jesteśmy winni - mówi o wyjazdowej porażce 0:1 z Cracovią pomocnik Arki Gdynia [tag=6774]Marcin Radzewicz[/tag]. Żółto-niebiescy decydującą bramkę stracili w ostatniej minucie doliczonego czasu gry.
W niedzielę Arka grała mecz 4. kolejki I ligi z Kolejarzem w Stróżach, a w środę przyjechała do Krakowa na zaległe spotkanie 2. kolejki z Pasami. W Stróżach gdynianie prowadzili 1:0 jeszcze do 90. minuty, ale w doliczonym czasie gry bramkę na 1:1 efektownym "szczupakiem" zdobył Maciej Kowalczyk. W Krakowie scenariusz się powtórzył: w ostatniej minucie doliczonego czasu gry Edgar Bernhardt pokonał Macieja Szlagę strzałem z rzutu wolnego, zapewniając komplet punktów Cracovii.
- Muszę to przeanalizować na wideo z trenerem - mówi dla SportoweFakty.pl pokonany precyzyjnym uderzeniem nad murem golkiper Arki. - Trzeba jednak zacząć od tego, że z całym szacunkiem dla Cracovii, grając 11 na 11 mogliśmy z Krakowa spokojnie wywieźć trzy punkty. Później w osłabieniu przyszło nam się bronić i nie udało nam się osiągnąć celu. Zabrakło nam minuty.Co ciekawe, Szlaga przez całe spotkanie na linii interweniował tylko raz: w 47. minucie po uderzeniu Marcina Budzińskiego z 30 metrów. Później aż do 93. minuty Pasy nie oddały celnego strzału na jego bramkę. - Nie było to dla mnie zaskoczenie, bo mamy bardzo dobry zespół. Koledzy napracowali się za 13-14 - mówi bramkarz Arki i dodaje: - Boli to, że to drugi mecz, w którym straciliśmy bramkę w doliczonym czasie gry. Przyjechaliśmy na południe po sześć punktów, a do Gdyni wróciliśmy z jednym.
-
Bartomeul Zgłoś komentarz
Arka znowu może przegrać awans w pierwszych kolejkach