W niedzielę Arka grała mecz 4. kolejki I ligi z Kolejarzem w Stróżach, a w środę przyjechała do Krakowa na zaległe spotkanie 2. kolejki z Pasami. W Stróżach gdynianie prowadzili 1:0 jeszcze do 90. minuty, ale w doliczonym czasie gry bramkę na 1:1 efektownym "szczupakiem" zdobył Maciej Kowalczyk. W Krakowie scenariusz się powtórzył: w ostatniej minucie doliczonego czasu gry Edgar Bernhardt pokonał Macieja Szlagę strzałem z rzutu wolnego, zapewniając komplet punktów Cracovii.
- Muszę to przeanalizować na wideo z trenerem - mówi dla SportoweFakty.pl pokonany precyzyjnym uderzeniem nad murem golkiper Arki. - Trzeba jednak zacząć od tego, że z całym szacunkiem dla Cracovii, grając 11 na 11 mogliśmy z Krakowa spokojnie wywieźć trzy punkty. Później w osłabieniu przyszło nam się bronić i nie udało nam się osiągnąć celu. Zabrakło nam minuty.
Marcin Radzewicz gola Bernhardta widział już z perspektywy ławki rezerwowych, bowiem kilkanaście minut wcześniej został ściągnięty z boiska przez trenera Petra Nemca. - Trochę nam szczęście nie dopisało, bo w obu meczach straciliśmy punkty w ostatnich sekundach. W Stróżach to bardzo bolało, ale na Cracovii sami sobie tego byliśmy winni. Wystarczyło w dwóch momentach podnieść głowę, widzieć lepiej ustawionych kolegów i byłby inny mecz. Takie sytuacje, jakie mieliśmy w pierwszej połowie, gdzie wystarczyło dobrze dograć i mielibyśmy dwie stuprocentowe okazje, trzeba wykorzystać. Jak się nie dogrywa takich podań, to możemy potem mówić, co chcemy, ale to już tylko gadanie. Nie sądzę, żeby ktoś na Cracovii mógł wytworzyć takie sytuacje. Nasz plan był dobry. I w 11, i w 10 dobrze graliśmy. Ale trzeba wykorzystywać sytuacje, bo wiecznie się bronić nie da - podkreśla "Radza".
Co ciekawe, Szlaga przez całe spotkanie na linii interweniował tylko raz: w 47. minucie po uderzeniu Marcina Budzińskiego z 30 metrów. Później aż do 93. minuty Pasy nie oddały celnego strzału na jego bramkę. - Nie było to dla mnie zaskoczenie, bo mamy bardzo dobry zespół. Koledzy napracowali się za 13-14 - mówi bramkarz Arki i dodaje: - Boli to, że to drugi mecz, w którym straciliśmy bramkę w doliczonym czasie gry. Przyjechaliśmy na południe po sześć punktów, a do Gdyni wróciliśmy z jednym.