Dwa razy poprzeczkę bramki Piast Gliwice obijali gracze Pogoni Szczecin, ale ostatecznie do nie zdołali zmusić Dariusza Treli do kapitulacji. Sztuki tej zdołał dokonać Wojciech Kędziora strzałem z rzutu karnego, po wątpliwym zresztą przewinieniu jednego z obrońców szczecinian. Trudno się zatem dziwić temu, że po końcowym gwizdku sędziego Portowcy opuszczali murawę z nisko spuszczonymi głowami.
- Kiedy trzeba gonić wynik po takim rzucie karnym, to choćby było tych sytuacji na boisku milion, to ciężko jest odpowiedzieć bramką. W drugiej połowie zaatakowaliśmy jeszcze mocniej, stawiając wszystko na jedną kartę. Jednak jak się na wyjeździe nie strzela, to ciężko jest marzyć o jakiejkolwiek zdobyczy punktowej - przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Grzegorz Bonin, skrzydłowy szczecińskiej drużyny.
W drugiej połowie defensywa Piasta bardzo często się gubiła, co pozwalało Pogoni dochodzić do naprawdę klarownych sytuacji. Nie byli jednak w stanie zakończyć ich skutecznym strzałem. - Nie byliśmy w tym meczu zespołem od Piasta słabszym. W niczym gospodarzom nie ustępowaliśmy, a pod względem liczby sytuacji bramkowych nawet przeważaliśmy. We znaki dała nam się jednak nieskuteczność, która uniemożliwiła nam wywiezienie z Gliwic choć punkty - bezradnie rozkłada ręce gracz Dumy Pomorza.
Portowcy na mecz przy Okrzei mieli nakreśloną taktykę, która miała doprowadzić ich do całej puli. - Nasze założenia na to spotkanie zakładały wymianę ciosów. Mieliśmy zaatakować od początku i jako pierwsi zdobyć bramkę, a potem rozsądnie grać w obronie i próbować kontrować. Realizacja tej taktyki wychodziła nam dobrze, do momentu, w którym sędzia podyktował rzut karny. Wtedy nasza strategia się posypała i musieliśmy zmienić naszą koncepcję - wyjaśnia były reprezentant Polski.
Drużynie ze Szczecina trudno odmówić w tym meczu walki i determinacji. W drugiej części gry grając w osłabieniu byli w stanie momentami całkowicie zdominować rywala. - Piast postawił na minimalizm. Strzelił bramkę z karnego i wyglądało z boiska to tak, jakby zupełnie im to wystarczało. My stworzyliśmy w drugiej połowie trzy dobre sytuacje i gdyby padła po nich bramka wyrównująca, to pewnie byśmy poszli za ciosem i ten mecz wygrali. Niestety piłka jest brutalna i nie zawsze trzeba na boisku w nią grać, żeby wygrać mecz - puentuje nasz rozmówca.