Zawisza szybko objął prowadzenie, a później cofnął się i bronił wyniku. Goście zaś bardzo groźnie atakowali i w drugiej części meczu mieli kilka szans na zmianę wyniku. - Na pewno nie na to liczyliśmy. Jechaliśmy po to, żeby wygrać. Wiadomo, że Zawisza jest wiceliderem, ale my też gramy niezłą piłkę i chcieliśmy zwyciężyć. Boisko pokazało jednak po raz kolejny, że gramy dobrą piłkę i nic z tego nie mamy. Szkoda gadać, znów przegrywamy. Stwarzaliśmy sobie sytuacje, coś ciekawego się działo i nagle dostaliśmy bramkę na 1:0. O tej bramce w końcówce już nie mówię, bo to było w zasadzie i tak po meczu. Brak mi słów - rozkładał bezradnie ręce Łukasz Grzeszczyk, pomocnik Warty.
Adrian Lis, bramkarz drużyny ze stolicy Wielkopolski stwierdził, że Zawisza bał się jego zespołu i dlatego cofnął się w drugiej połowie. Czy Grzeszczyk podziela tę opinię? - Niby Zawisza jest taki mocny, a tymczasem grając u siebie przez 45 minut nie jest w stanie wyjść z własnej połowy. Ograniczyli się do tego, że obrońca wybijał długą piłkę do przodu. My próbowaliśmy konstruować jakieś akcje, stwarzać okazje, ale po prostu ich nie wykorzystaliśmy. Dlatego też przegraliśmy mecz - zauważył.
W trzech ostatnich spotkaniach bydgoszczanie zdobyli 5 punktów, ale ich styl gry pozostawia wiele do życzenia. Czy zatem zespół z grodu nad Brdą nie jest jednak rywalem nie do pokonania na własnym stadionie? - Chyba rzeczywiście nie są tacy mocni. Pokazało to boisko. Każdy widział, co działo się w drugiej połowie. To my dominowaliśmy i gospodarze nie byli w stanie grać tego, co chcieli.
Sobotnie starcie obfitowało w ostre, bezpardonowe zagrania. Łukasz Grzeszczyk twierdzi, że powodem tego był wciąż otwarty wynik spotkania. - Pewnie to dlatego, że Zawisza prowadził tylko jedną bramką i cały czas była dla nas szansa na korzystny rezultat. Tak jak powiedziałem, oni się cofnęli i ograniczyli do wybijania przed siebie. Starali się głównie przerywać nasze akcje i stąd te brzydkie zagrania - zakończył.