- Chyba jedynym pozytywem zaistniałej sytuacji jest to, że dzień później nasza reprezentacja zagrała nadspodziewanie dobrze i osiągnęła remis - powiedziała portalowi SportoweFakty.pl sterniczka I-ligowca.
Czy przełożenia spotkania dało się uniknąć? - Pomijam kwestię dachu. Nawet gdyby go nie było, to deszcz nie powinien spowodować, że woda stała na środku boiska i sięgała kostek. Okazało się, że drenaż na Stadionie Narodowym po prostu nie działa. To jest największy problem, bo przy sprawnym systemie odprowadzania wody żadna ulewa nie skutkowałaby takim paraliżem. Gra przy opadach zdarza się przecież nierzadko i nie jest niczym nadzwyczajnym - zaznaczyła Izabella Łukomska-Pyżalska.
- Wtorkowy deszcz nie był na tyle obfity, by uniemożliwić rozegranie spotkania. Szkoda, że tak się to skończyło, bo nie mogłam zostać w Warszawie do środy. W podobnej sytuacji było zresztą wiele osób. Dziwi mnie całe zamieszanie. Słyszałam, że tego samego dnia sprawdzano stan murawy na obiekcie Legii i tam woda nie zalegała. Co więcej, jestem przekonana, że gdyby ulewne opady zdarzyły się w Poznaniu, to w "ogródku" też nie mielibyśmy żadnych problemów, bo u nas drenaż działa prawidłowo - zakończyła żartobliwie prezes Warty.