Wielu z nas miało wyobrażenie, że ludzie będą jeździć na wielbłądach - rozmowa z Adrianem Frańczakiem, pomocnikiem KSZO

Ma 21 lat i jest już stałym bywalcem młodzieżowej kadry narodowej. Gdyby nie problemy zdrowotne pewnie grałby obecnie w takim klubie jak Legia Warszawa, która poważnie była zainteresowana młodym piłkarzem KSZO. Adrian Frańczak, bo o nim mowa, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiedział o tym jak niezapomnianym przeżyciem jest usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego i jak szybko Kazachstan dostosowuje się do standardów piłki światowej.

Anna Woźniak: Jeszcze daleka do tego droga, ale zastanawiałeś się co będziesz robił jak przestaniesz grać w piłkę?

Adrian Frańczak: Obecnie studiuję wychowanie fizyczne na Wszechnicy Świętokrzyskiej. Pierwszy rok zrobiłem w Ostrowcu, jednak było ciężko. Mimo, że były to studia zaoczne, to zjazdy odbywały się trzy razy w tygodniu. Ciężko było przejść ten rok, bo wiadomo, że zajęcia pokrywają się z terminami meczów ligowych, ale udało się bez poprawki. Gdybym nadal studiował w Ostrowcu to najgorzej byłoby z obozem letnim, jaki studenci odbywają w ramach zajęć, bo jak wiadomo trzytygodniowa przerwa w klubie nie wchodzi w grę. Na Wszechnicy Świętokrzyskiej jest to jednak inaczej traktowane. Jeżeli zawodnik gra przynajmniej w trzeciej lidze, ma ten obóz zaliczony i z tego względu przeniosłem się na Wszechnicę. Trener nie robi przeszkód jeśli trzeba jechać na zjazd, choć wiadomo, że nie ma możliwości, aby zwolnił ze wszystkich trzech dni. Staram się tak wybierać te dni, żeby systematycznie zaliczać wszystkie zajęcia. Wykładowcy patrzą na obecności, więc trzeba w miarę możliwości wszędzie się pokazać. To ostatni rok studiów, kończący się licencjatem. Zamierzam zrobić tytuł instruktora, później trenera drugiej klasy. Następnie być może pierwszej, ale to na razie tylko plany. Wszystko zweryfikuje życie. Staram się jednak myśleć o przyszłości. Wiadomo, że zawsze nie będę grał w piłkę. Warto mieć wykształcenie.

Nie trenowałeś ostatnio pełnym cyklem zajęć. Wszystko już w porządku?

- Po jednym z treningów zaczęły mi dokuczać mięśnie brzucha, konkretnie mięsień brzucha prosty. Byłem u lekarza, ale nie potrafił on postawić jednoznacznej diagnozy. Powiedział, że na razie nie wygląda to najlepiej. Byłem na środkach przeciwbólowych. Decyzja była taka, że jeśli będzie bolało trzeba będzie zrobić przerwę, bo z mięśniami brzucha nigdy nie ma żartów, o czym przekonali się chociażby Marcin Woźniak czy Grzegorz Wojtal. Ale zagrałem z Sokołem i w meczu nie wyglądało to już źle. Szkoda tylko, że niestety nie wygraliśmy tego spotkania.

Podobna sytuacja miała miejsce jeśli chodzi o Kubę Woropajewa, grającego nie tak dawno w KSZO.

- Z Kubą Woropajewem przyjaźniłem się, spędzaliśmy dużo czasu również poza boiskiem. Ale wiadomo, jak potoczyły się jego losy. Najpierw nieszczęsna kontuzja, potem rehabilitacja i rozwiązanie kontraktu. Teraz z tego co wiem jest już zawodnikiem Stali Poniatowa, która gra w naszej grupie drugiej ligi.

Nie zacząłeś przygody z piłką od najmłodszych lat.

- Ogólnie, to bardzo późno zacząłem przygodę z piłką, bo to była trzecia klasa gimnazjum. W mojej miejscowości – Sudół – w której mieszkałem, były rozgrywane różne mecze, turnieje, choć ciężko tu mówić o jakimś dobrze przygotowanym boisku. Dwie bramki na polu i to wystarczało by spotykali się ludzie, którzy chcieli pograć w piłkę. Przeważnie to byli starsi koledzy i to później owocowało, gdy przyszedłem na treningi do KSZO, nie było problemów z walką. Wiadomo, że musiałem trochę obyć się piłkarsko, gdyż zawodnicy którzy już wcześniej trenowali, mieli większe umiejętności. Gdy zacząłem treningi, mieliśmy wiele talentów, które niestety gdzieś po drodze się zagubiły. Wspomnę chociażby Kamila Ziomka, który jeśli by się dalej rozwinął, byłby naprawdę klasowym zawodnikiem.

Sam zgłosiłeś się do klubu?

- Na treningi zacząłem chodzić dzięki koledze, który też nazywał się Frańczak, choć nie jesteśmy rodziną. To on zauważył w szkole, że dobrze się prezentuję, a że on już trenował, więc zachęcił i mnie. Na jednych z zawodów międzyszkolnych wypatrzył mnie trener Góra, u którego trenowałem 1,5 roku. Potem przeszedłem do trenera Marka Krajewskiego. To właśnie trener Krajewski wprowadził mnie do dorosłego futbolu. Miałem grać w juniorach starszych, ale w tym czasie została utworzona drużyna rezerw i właśnie tam zacząłem grać. Uważałem, że jeśli w drużynie rezerw wykorzystam szansę, pokaże się z dobrej strony, to jest szansa, żeby przejść do pierwszego zespołu, co wtedy było moim marzeniem. I to marzenie się spełniło. To było w drugiej lidze, gdzie trener Borecki zdecydował się na mnie postawić.

Twoja kariera piłkarska dość szybko nabrała rozpędu.

- Udało mi się zagrać chyba we wszystkich możliwych ligach, łącznie z Młodą Ekstraklasą. Szkoda, że to był tak krótki epizod. Lubię to co robię i mam nadzieję, że jeszcze wiele przede mną.

Byłeś na najlepszej drodze, żeby zostać piłkarzem Legii Warszawa. Co się stało, że umowa nie zastała podpisana?

- Legia Warszawa zaprosiła mnie na testy. Pojechałem – spodobałem się, jednak KSZO chciał za mnie podobno dość dużą kwotę pieniędzy. Legia jednak zadzwoniła, żebym przyjechał jeszcze raz. Nieszczęśliwie, wtedy akurat miałem zapalenie płuc, ale mimo choroby chciałem jednak spróbować. Myślałem, że podołam, ale nie wypadłem zbyt korzystnie. Legia oczekiwała więcej za takie pieniądze. Za tydzień pojawiła się kolejna szansa, gdyż działacze Legii ponownie skontaktowali się i zaprosili do Warszawy. Myślałem, że ten tydzień coś zadziała na moją korzyść, że wróci forma, jednak znowu nie było najlepiej i niestety tak to się skończyło, a szkoda.

Szybko się rozwijałeś jako piłkarz, ale masz porównanie jak wygląda piłka w poszczególnych klasach rozgrywkowych.

- Różnice między ligami są ogromne. Zaczynając od A klasy, w której pamiętam, zdobyłem tytuł króla strzelców, to trzeba przyznać, że niektóre mecze były troszkę śmieszne. Na jednym ze spotkań wyjazdowych w pewnym momencie sędzia gwizdnął przerywając mecz. Patrzymy po sobie o co chodzi, a okazało się, że to kaczki wbiegły na boisko. Sędziowie asystenci, wraz z kapitanem i w pewnym momencie większością zawodników musieli zganiać je z boiska. Także jeśli chodzi o przygotowanie boisk, czy organizację, to różnica jest ogromna. Naturalnie, im wyżej tym wygląda to lepiej. W tych niższych ligach często jest tak, że przed meczem po prostu zbiera się drużyna na zasadzie kto dziś może i próbują przeciwstawić wolę walki rywalowi. Wybijają piłkę i starają się przegrać jak najniżej.

A w wyższych ligach?

- W obecnej pierwszej lidze, jest jakby więcej miejsca do grania. To takie moje spostrzeżenie, że gra się więcej piłką, mniej jest walki. W obecnej drugiej lidze zawodnicy grają już bliżej, agresywniej. To nie znaczy, że w pierwszej lidze nie gra się agresywnie, ale jest tego miejsca więcej. To samo grając chociażby sparingi z drużynami ekstraklasy, gdzie drużyny te grają bardziej technicznie. W starej trzeciej lidze było więcej tzw. kopaniny.

Grasz w klubie, w którym stawiałeś swoje pierwsze kroki w zawodowej piłce. Czy wychowankowie mają łatwiej?

- Jak w każdym klubie, wychowankowie są inaczej traktowani. Co innego jak przychodzi inny zawodnik - dostaje większe pieniądze. Ja jestem zadowolony z tego, że jestem w KSZO. Początki bywały trudne, finansowo nie wyglądało to najlepiej, kontrakt był podpisany na długi czas. Ale udało się to wszystko wypośrodkować i teraz jest już całkiem nieźle.

W poprzednim sezonie miałeś w zasadzie zagwarantowane miejsce w składzie. Teraz musisz już o nie walczyć.

- W tamtym sezonie byłem młodzieżowcem. Trener mówił, że nie odbiegałem od innych i miejsce w jedenastce wywalczyłem sobie swoim poziomem piłkarskim, a nie samym faktem, że byłem młodzieżowcem. Pierwszą rundę miałem zdecydowanie lepszą. Druga nie wiem z jakich względów, ale była w moim wykonaniu słabsza. Wiadomo, że każdy chciałby ciągle grać na najwyższym poziomie, ale w piłce jest tak, że czasem nie wychodzi wszystko mimo, że bardzo się tego chce. Czasami zostawałem po treningach, pracowałem dwa razy mocniej, a i tak nie wyglądało tak jakbym chciał. Być może jest to też kwestia psychiki, żeby po wyjściu na boisko nie bać się pewnych zagrań. Na obecną chwilę już chyba troszkę odżyłem po poprzedniej rundzie. Nie ukrywam, że teraz jest trudniej, ponieważ w klubie postawiono sobie za cel, by jeden młodzieżowiec grał na boku pomocy, więc pozostaje tylko jedna pozycja do walki i o nią trzeba walczyć. Konkurencja jest duża, ale to akurat pomaga zespołowi, bo zawodnicy są w wyższej formie. Jeśli ktoś jest na tę chwilę w słabszej dyspozycji, siada na ławkę, wchodzi drugi, więc jest to ciągła walka o pozycję, co tylko wychodzi zawodnikom na dobre, bo zdrowa rywalizacja jest jak najbardziej wskazana.

W takim razie z którym zawodnikiem najlepiej układa ci się współpraca na boisku?

- Chyba nie ma takiego zawodnika, z którym bym się nie rozumiał, czy źle by mi się grało, ale bardzo lubię grać z Michałem Stachurskim na stronie. Wydaje mi się, że ta współpraca nieźle wygląda.

Michał Stachurski przebojem wdarł się do zespołu.

- Po pierwszym meczu trener Wiśniewski powiedział, że to jest właśnie kolejny młodzieżowiec, który swoją postawą zasługuje na miejsce w pierwszej jedenastce, nie tylko z racji młodzieżowca. Michał bardzo dobrze się wkomponował w zespół.

Jaka jest twoja rola na boisku?

- Oczywiście każdy na boisku ma jakąś rolę. Moja rola to chyba dogrywanie piłek. Krystian Kanarski zawsze mobilizuje drużynę, podrywa do walki. To samo Radosław Kardas. Młodzi zawodnicy muszą się słuchać starszych piłkarzy. Ich podpowiedzi mają pomagać lepiej grać, dla dobra całej drużyny.

Trener Wiśniewski urozmaica wam treningi?

- Tak, trener Wiśniewski urozmaica treningi. Czasami nie wiemy o co chodzi, bo jest to coś nowego. Po jakimś czasie już wszystko staje się jasne, ale takie urozmaicanie ćwiczeń wciąga nas, przez co lepiej możemy się przygotowywać do kolejnych spotkań.

Większość piłkarzy nie lubi ćwiczeń bez piłki. Jak jest z tobą?

- No faktycznie, chyba nikt nie lubi biegać bez piłki. Jeżeli piłka jest przy nodze i to z nią się biega, kiedy są to jakieś ćwiczenia strzeleckie, przerzuty czy akcje kombinacyjne to robi się to z dużo większą przyjemnością. Bieganie bez piłki w lesie, "tlenówka" jest chyba największą zmorą. Ja nie narzekam, bo akurat u mnie z tą wydolnością nie jest najgorzej, jednak bez piłki jest to nudne, żmudne i monotonne. Ale wiadomo, że i takie ćwiczenia trzeba wykonywać i każdy się z tym godzi.

Jak się rozpoczęła twoja przygoda z reprezentacją Polski?

- Reprezentacja... (uśmiech). Zaczęło się to gdy trener Borecki dał mi szansę debiutu w drugiej lidze. Była wtedy transmisja telewizyjna, którą oglądali trenerzy kadry. Ja wszedłem na chwilę, ale zrobiłem dwie, trzy ciekawe akcje i trenerzy to zauważyli. Miałem wtedy 19 lat i trener Michał Globisz powołał mnie do kadry U-19 na dwumecz z Portugalią. Gdy przyszedłem na trening KSZO, koledzy już wyczytali na internecie i pytali jak tam wylot do Portugalii ja natomiast osobiście jeszcze o niczym nie wiedziałem. Dopiero trener wręczył mi powołanie. To było dla mnie wielkim zaskoczeniem, a zarazem wyróżnieniem. W drugim meczu w Portugalii wyszedłem w pierwszym składzie, stanąłem do Mazurka Dąbrowskiego i rzeczywiście jest to niezapomniane uczucie. Będę to pamiętał do końca życia.

Jesteś już na zgrupowaniach kadry stałym bywalcem.

- Później było kilka konsultacji. O mały włos nie pojechałem na turniej do Kanady. Była duża szansa, jednak chyba czegoś zabrakło, skoro trener mnie nie powołał. Później nastąpiła zmiana trenera na Andrzeja Zamilskiego, który również powołał mnie na konsultacje do Wronek, gdzie byli tylko zawodnicy z niższych lig. Udało mi się pokazać na tyle dobre umiejętności, że trener powołał mnie na mecz z Białorusią. Zagrałem tam 90 minut. Rozmawiałem z trenerem przed meczem z Finlandią, ponieważ miałem wtedy jechać na testy do Legii i uznał, że to będzie dla mnie szansa do rozwoju. Z perspektywy wydaje mi się, że większym plusem byłoby pojechać na Finlandię. Ostatnie powołanie było na mecz z Kazachstanem. Również byłem zaskoczony, ponieważ myślałem, że trener już mnie nie powoła. Szkoda tylko, że nasz wynik był tak słaby, bo przegrana 0:3. Wszedłem na niecałe 10 minut i ciężko było coś pokazać.

Piłka w Kazachstanie ma krótką historię, a jednak zostaliście pokonani.

- Wielu z nas miało wyobrażenie, że ludzie będą jeździć na wielbłądach itp., jednak na miejscu okazało się, że są tam normalne budynki, mieszkania, centra handlowe, może nie aż takie jak na przykład w Warszawie, ale nie odbiegają aż tak od standardów. Najbardziej zaskoczyły mnie jednak samochody. Po meczu mieliśmy sześć godzin wolnego czasu, więc żeby nie czekać na lotnisku, przeszliśmy się z drużyną po mieście i byliśmy pod wrażeniem tych aut. Lexusy, BMW nie były tam sporadycznymi autami. Już rzadziej można było spotkać jakąś starą poobijaną Ładę. Jeśli zaś chodzi o sam mecz, to Kazachstan nas zaskoczył, bo bardzo dobrze wyglądali piłkarsko, grali z ogromnym zaangażowaniem technicznie z pierwszej piłki. Mieli dużo niskich, zwrotnych zawodników. Te stereotypy o słabszym przeciwniku chyba nas trochę uśpiły, bo skończyło się naszą porażką 0:3.

Czyli nie ma już słabych drużyn w światowej piłce?

- Na pewno są mocne drużyny, które nawet przy słabszym dniu, potrafią sobie poradzić z niżej sklasyfikowanym przeciwnikiem, ale przy zaangażowaniu i chęci wygrania, również słabsze drużyny potrafią osiągnąć swój cel.

A jak jest jeśli chodzi o samo zaplecze piłkarskie w Kazachstanie?

- Nasz mecz rozgrywany był w stolicy Kazachstanu, gdzie i zaplecze i sama murawa boiska była całkiem dobra. Zostaliśmy tam całkiem mile ugoszczeni. Widać, że dostosowują się do standardów. Jedynym problemem była woda. Doktor, który był z kadrą zabronił nawet płukać ust, tak bardzo była zanieczyszczona.

Jest jakiś mecz z twoich występów, który najbardziej utkwił ci w pamięci?

- Najbardziej w pamięci utkwił mi mecz z Ruchem Chorzów, z racji strzelenia mojej pierwszej bramki w seniorskiej piłce. To było w drugiej lidze i był to w moim wykonaniu całkiem dobry mecz mimo, że zagrałem tylko bodajże 56 minut. Trener postanowił mnie zmienić, gdyż nasz zawodnik dostał czerwoną kartkę i musiał zmienić taktykę, ale ten mecz pamiętam doskonale.

A jest jakiś występ, który chciałbyś wymazać z pamięci?

- W całej przygodzie z piłką, jest wiele meczów, zagrań, które chciałoby się zapomnieć, jednak nie da się tego zrobić, trzeba natomiast systematycznie pracować, żeby się ciągle rozwijać i żeby poprawiać te rzeczy, które nie wychodziły i dojrzeć do ideału. Na pewno nie jest to rzeczą łatwą, ale są piłkarze, którym sporadycznie przytrafiają się kiksy.

Boiskowy ideał to…?

- Zawodnikiem, którego podziwiam jest Lionell Messi, a także Christiano Ronaldo, który ostatnio nastrzelał wiele bramek z praktycznie każdej pozycji. Czy to z główki, nogi, przewrotki, czy wolnego potrafi zdobyć bramkę. Doskonałe zwody na szybkości - to jest duża światowa klasa. Z Polaków duże postępy, mimo ostatniej afery, poczynił Radosław Majewski, który po przejściu do Groclinu ze Znicza Pruszków całkiem dobrze sobie radził, otarł się o wyjazd na EURO. To właśnie jego podziwiam.

Jak długo rozpamiętujesz ostatni mecz?

- Każdy ostatni mecz długo się rozpamiętuje. Czasami siedzę i myślę, co mogłem zrobić lepiej. Może inaczej się zachować, inaczej dograć, uderzyć na siłę, czy lekko technicznie. Zaskakująco dużo się pamięta po takich meczach, zwłaszcza swoje akcje. Na pewno dłużej pamięta się mecze przegrane. Potrzeba wielu wygranych meczy, by zapomnieć o przegranym. Na przykład mecz z Avią Świdnik. Przyjechała do Ostrowca drużyna zajmująca ostatnie miejsce, grająca naprawdę słabo. Przyjechała i zagrała całkiem dobry mecz. My walczyliśmy, nawet z niekorzystnego wyniku wyciągnęliśmy na prowadzenie, jednak w końcowym efekcie przegraliśmy. Ten mecz na długo utkwił nam w pamięci.

W jakich lubisz grać?

- Niektórzy zawodnicy lubią, kiedy przed meczem spadnie deszcz, co pozwala pograć na wślizgu i w ten sposób wybić piłkę. Ja osobiście wolę gdy jest sucho. Wtedy gra mi się lepiej. Jeśli pada, wiadomo, że trzeba się dostosować, bo piłka robi różne psikusy dostając na mokrej murawie poślizgu i różnie to wtedy wygląda.

Najbliższe plany, niekoniecznie związane z piłką?

- Teraz oczekuję na narodziny dziecka. Z badań wynika, że to będzie syn. Żeby wszystko się dobrze ułożyło, żeby był zdrowy – z tym wiążę swoje najbliższe plany.

Macie już ustalone imię?

- Moja narzeczona Kasia wymyśliła, że będzie miał na imię Marcel. Ja miałem inne pomysły w głowie, ale w końcu uznałem, że jest to bardzo ładne, oryginalne imię. Już się do tego przyzwyczaiłem i mówimy, że w brzuszku jest mały Marcelek.

Chciałbyś, żeby poszedł w ślady taty?

- Nie ukrywam, że jeśli będzie to syn i będzie chciał grać w piłkę, to ja również się przychylę ku temu pomysłowi. Obecnie także mój młodszy brat gra w piłkę w juniorach – rocznik 1991 i trzymam kciuki, żeby się rozwijał piłkarsko. Zawsze lubiliśmy razem grać, mimo czterech lat różnicy wieku. Dużo się teraz mówi w telewizji o dziecku Sergio Leonel Agüero z córką Maradony. Po takich genach Maradona – Agüero, to naprawdę może być piłkarz kompletny.

Jak spędzasz czas między rundami?

- W przerwach między rundami jest mało czasu. Wcześniej nigdzie nie wyjeżdżałem, ale ostatnio staram się jakoś zorganizować wypoczynek. Dużo łatwiej zorganizować taki wyjazd w dłuższej przerwie zimowej. W letniej przerwie jest tego czasu mniej, trzeba wcześniej wszystko zaplanować, a mi ostatnio właśnie w przerwach letnich wypadały różnego rodzaju testy. Jak już Marcel podrośnie, planujemy wyjechać do Egiptu – taka wycieczka nam się marzy.

W spotkaniu z Okocimskim twoja dyspozycja odbiegała od tej, do której przyzwyczaiłeś kibiców w Ostrowcu.

- Myślę, że mecz z Okocimskim był jednym ze słabszych w moim wykonaniu. Trochę za dużo chaosu miałem w grze. Ale udało się w jednej z akcji dobrze dośrodkować i Keli nożycami umieścił piłkę w bramce.

Z Concordią natomiast prawie wpisałeś się na listę strzelców, a na pewno zaliczyłeś asystę.

- Nie będę się upierał, czyja to była bramka. To była mocna wrzutka. Taka, jaką trener sobie życzy na treningach, żeby była mocna, cięta. Najwyżej się od kogoś odbije i jest szansa, że wpadnie do siatki. Tym razem właśnie taka była. Czy Kanar dotknął? Nie wiem, wydaje mi się, że nie. Powiedział, że dotknął, więc nie będziemy robić z tego problemu. Drużyna wygrała, zainkasowaliśmy trzy punkty i to było najważniejsze. A ja, mam nadzieję, że odbije sobie ta bramkę w następnych meczach.

Na jednym z ostatnich treningów zrobiliście jednemu z kolegów żart. Często takie zabawne sytuacje mają miejsce?

- Rzeczywiście tak było, ale nie zdradzę konkretnie kto (śmiech). Starsi zawodnicy zrobili sobie żart - przybili klapka Persiemu gwoździem do mocowania siatek. Ja raczej żartownisiem w szatni nie jestem, choć do ponuraków też nie należę. Koledzy raczej uważają mnie za osobę poważną, choć jak trzeba się pośmiać, żartuję i ja. Wiele jest takich żartów. Większość znam z opowieści starszych zawodników, którzy mają już jakąś piłkarską przeszłość. Przykładem takiego żartu może być historia zawodnika, który dość często pożyczał kosmetyki. Koledzy dosypali mu więc mąki do szamponu.

Komentarze (0)