W dosyć kuriozalnych warunkach Bartosz Kaniecki wrócił do bramki Lechii Gdańsk. W 2. minucie spotkania Sebastian Małkowski musiał opuścić boisko, ponieważ podczas rozgrzewki nabawił się kontuzji. Jak się jednak okazuje, były goalkeeper Widzewa Łódź był przygotowany na takie rozwiązanie. - Rezerwowy bramkarz zawsze musi być gotowy do wejścia do meczu. Jednak pierwszy raz spotykam się akurat z taką sytuacją, żeby pierwszy bramkarz złapał kontuzję w pierwszych minutach, ale i takie rzeczy się zdarzają - uważa Bartosz Kaniecki.
Bramkarz wrócił do gry po półrocznej przerwie spowodowanej złamaniem ręki. - Pierwszy pełny mecz po przerwie spowodowanej złamaniem ręki zagrałem w piątek z Bałtykiem Gdynia w drużynie rezerw. Do normalnych treningów wróciłem około miesiąc temu. Wcześniej miałem pięciomiesięczną przerwę i musiałem robić wszystko, aby nie przeciążać tej złamanej ręki - potwierdza były bramkarz Widzewa Łódź.
Kaniecki uważa, że mógł nieco lepiej zachować się przy drugiej bramce dla Jagiellonii Białystok. - Trochę szczęścia i piłka wyleciałby na aut bramkowy, ale niestety wpadła do naszej bramki - podkreśla bramkarz Lechii Gdańsk.
Dla Kanieckiego było to czwarte spotkanie w tym sezonie w barwach Lechii Gdańsk. Wcześniejsze trzy mecze biało-zieloni z Kanieckim w bramce wygrali, ale w niedzielę to Jagiellonia okazała się lepsza. - Przegraliśmy wygrane spotkanie. Przy straconych bramkach po stałych fragmentach gry zabrakło przede wszystkim komunikacji. Zawodnicy byli na czystych pozycjach. Jagiellonia nas wypunktowała, a my musimy spuścić głowę, przemyśleć całą tę sytuację i do Wrocławia w przyszłym tygodniu pojechać po trzy punkty - dodaje Kaniecki.