W sobotę w Krakowie przez chwilę zapachniało sensacją, kiedy w 38. minucie gry Tomasz Magdziarz wykorzystał dalekie podanie od Macieja Wichtowskiego i efektownie przelobował wychodzącego z linii bramkowej Krzysztofa Pilarza. Zieloni z prowadzenia cieszyli się jednak tylko 13 minut (nie licząc przerwy), bowiem w 51. minucie do wyrównania doprowadził Marcin Budziński, a chwilę później Krzysztof Danielewicz zdobył zwycięskiego dla Pasów.
- W drugiej połowie nie graliśmy tak jak w pierwszej, bo wiedzieliśmy, że Cracovia piłkarsko jest bardzo dobrym zespołem i potrafi sobie klepać. W pierwszej połowie udawało nam się fajnie przesuwać i z dobrym efektem wykonywać założenia trenera. Szkoda, że wykorzystaliśmy tylko jedną sytuację, bo mieliśmy trzy dogodne. Wiedzieliśmy, że po przerwie będzie ciężko. Co z tego, że przerwaliśmy serię bez gola, jak wciąż jesteśmy bez punktów, nie licząc walkowera za mecz z ŁKS-em - wzrusza ramionami Magdziarz.
Kapitan Warty był jednym z tych zawodników, który od świtu siedział za kółkiem swojego prywatnego samochodu, żeby dojechać do Krakowa na mecz z Pasami.
- Wyruszyliśmy do Krakowa o szóstej rano i to było widać w drugiej połowie, że od 65. minuty gasło nam światło, zaczęło nam brakować dynamiki. Trudno, żeby była skoro, wstaliśmy przed 6. i jechaliśmy 450 km. Wiedzieliśmy jednak, w co się pakujemy. Sposób podróży nie jest przyczyną naszej porażki, chociaż na pewno jest jednym z czynników. Głównym problemem jest to, że nie zrealizowaliśmy założeń trenera na drugą połowę - tłumaczy doświadczony pomocnik.
Przewaga Warty nad strefą spadkową stopniała z 9 punktów przed rozpoczęciem rundy rewanżowej do 4 "oczek". - Robi się gorąco, bo Stomil, który nas goni, jest w bardzo dobrej dyspozycji. Będzie ciężko o utrzymanie i mamy tego świadomość - nie ukrywa Magdziarz.