Artur Długosz: Strzeliłeś dwie bramki, rozegrałeś bardzo dobre spotkanie. Czujesz się bohaterem meczu z Wisłą Kraków?
Łukasz Gikiewicz: Nie, chociaż będą pisali... Ja żałuję tej trzeciej sytuacji w której Marcin Kowalczyk dorzucił piłkę. Miałem ją na głowie... Zaraz jednak napiszą, że Gikiewicz przesadza, bo niektórzy zejdą na zawał, jakbym strzelił trzy gole. Ja jestem na siebie troszkę zły.
W Śląsku co mecz wiele się zmienia jeżeli chodzi grę z przodu. Myślisz, że tym spotkaniem z Wisłą Kraków zagwarantowałeś sobie wyjściowy skład na potyczkę z Jagiellonią Białystok?
- Nie wiem. Ja bodajże od czterech spotkań nie wychodziłem w pierwszej jedenastce. Ciężko pracowałem, nie obrażałem się. W piątek dwie godziny przed meczem trener powiedział mi, że gram. Chyba to wykorzystałem.
Miałeś komuś coś od udowodnienia?
- Nie, nie, chociaż fajnie, że wpadło. Naprawdę. Po to napastnik gra, schodzi na krótki słupek, żeby tam być, strzelać. Zdobyłem dwa gole, a skończyło się 3:0 dla nas.
Poprzestawiałeś mocno Osmana Chaveza. Mówi się, że to bardzo twardy obrońca, ale ty sobie bardzo dobrze z nim radziłeś.
- Tak, nie czułem tego. Szczerze to nie czułem, że Chavez grał ostro, chociaż nie wiem. Trochę pokopany jestem, ale taki jest sport. Wysunięty napastnik od tego, żeby stać pomiędzy dwoma środowymi obrońcami i z nimi walczyć.
W piątek dostałeś też świetne podania. Pierwsze od Sebastiana Mili, drugie od Piotra Ćwielonga. Nie wypadało zrobić nic innego, jak umieścić piłkę w bramce.
- Sebastian podał mi chyba tak samo, jak w meczu z GKS-em Bełchatów. To chyba wypisz, wymaluj taka sama akcja. Druga bramka tak naprawdę to nie pamiętam jak wpadła. Pamiętam tylko, że wszedłem wślizgiem, a piłka leciała pod poprzeczkę. Modliłem się, żeby wpadła do siatki. Fajnie, że te gole padły po dośrodkowaniach. Ćwiczyliśmy to na treningach. Trener mówił, żebyśmy grali skrzydłami, bo jestem wysoki. Z Wisłą zagraliśmy na typową dziewiątkę czyli na napastnika, a taki musi po prostu tam stać.
To twój najlepszy sezon w Śląsku.
- Mam pięć goli strzelonych w lidze, trzy w Pucharze Polski. Jeszcze trzy spotkania, nie skreślaj mnie (śmiech).
To teraz w takim razie czekamy na hat-tricka na sam koniec sezonu?
- Może być tak, że jak wygramy z Jagiellonią Białystok i Lechem Poznań, to będziemy rozdawali karty w Warszawie. Chcielibyśmy tego bardzo. Nie obronimy mistrzostwa, ale byśmy chcieli coś tam, komuś tam poprzeszkadzać.
Wy zastanawialiście się nad brakiem licencji dla Śląska Wrocław na grę w europejskich pucharach czy to zeszło na dalszy plan?
- Nie, my musimy najpierw wywalczyć prawo do gry w europejskich pucharach na boisku, a potem będzie decyzja za biurkiem. Nie było mowy, żeby ktoś myślał przed meczem odpuszczam czy nie odpuszczam. Po prostu my musimy zająć trzecie miejsce, wygrać te trzy pozostałe do końca sezonu spotkania i to może nam je dać. Tylko o tym myślimy.
Po przegranym meczu w Gliwicach i bramce straconej już w doliczonym czasie to spotkanie z Wisłą Kraków będzie teraz takim odcięciem się od tamtego meczu?
- Tak. W końcu zagraliśmy na zero z tyłu. Cały zespół dobrze bronił i to jest podstawa, bo jak się nie traci goli, to może coś wpadnie i tym razem był tego przykład. Fajnie, że mój brat dobrze bronił między słupkami. W Gliwicach po prostu spotkanie się nie ułożyło. My jesteśmy dobrze przygotowani, do 90. minuty atakujemy i próbujemy strzelać bramki. I chyba to pokazaliśmy w piątek.
To jakie teraz typy? Legia Warszawa czy Lech Poznań?
- Śląsk! Aaa, już nie mamy szans matematycznych. Nie wiem, jeszcze trzy spotkania i zobaczymy.