Alfabet Piotra Reissa

Łukasz Czechowski
Łukasz Czechowski
Międzyzdroje - nadmorska miejscowość, miejsce naszych wspólnych (jeszcze w narzeczeństwie) wakacyjnych wyjazdów z Patrycją. Jak nie wspominać z rozrzewnieniem tego miejsca?

muzyka - wychowałem się na klasyce rocka. Dziś słucham różnych gatunków muzyki, przy goleniu nie śpiewam jednak, by nie drażnić żony. Trafiłem nawet do utworu Libera - "Czysta gra", gdzie padają słowa: "W środku jest Reiss jak zawsze na miejscu, zimna krew, strzela i jest!";

N - jak Napierała Teodor, znałem go jako jedną z legend Lecha. Później spotykałem go często w klubie. Na początku służył mi bardzo pomocą i radą, słuchałem go jak ojca. Był asystentem trenera, gdy ja debiutowałem w ekstraklasie;

nazwisko Reiss - nie wiem nic o swoich niemieckich korzeniach. Prosiłem media o wymowę mego nazwiska w wersji polskiej "rejs", a nie "rajs", dla podkreślenia tego, że jestem Polakiem;

Niemcy - jedyny kraj, w którym grałem poza ojczyzną. Spędziłem tam blisko 4 lata. Dziś mam za Odrą wielu znajomych i często tam bywam;

O - jak ojciec. Mój tata Henryk nie spełnił swych chłopięcych marzeń, bo nie został piłkarzem. Przelał je na mnie i z pewnością w mojej futbolowej drodze bardzo mi pomógł. Wiele opowiadał mi o dawnym Lechu i jego byłych gwiazdach, wprowadził mnie w świat Kolejorza. Jest moim najwierniejszym kibicem;

Okoński Mirosław - mój pierwszy wielki idol. Piłkarz, którego w dobie braku transmisji telewizyjnych mogłem oglądać i podziwiać na żywo. Potrafił wiele, miał niesamowitą technikę;

P - jak Panik Bohumil, czeski trener, jeden z lepszych wśród tych z którymi pracowałem, trochę niedoceniony. Wielki pasjonat futbolu, jego zastąpienie przez Libora Palę porównałbym do przysłowiowego stryjka, co zamienił siekierkę na kijek;

Patrycja - moja kochana od 13 już lat żona. Największa moja miłość i kobieta, z którą chcę spędzić całe swoje życie. Poznałem ją na "osiemnastce" kolegi z drużyny - Arka Wichłacza, którego była młodszą siostrą;

piegi - nigdy nie miałem z ich powodu kompleksów. Wręcz przeciwnie, myślę - że dodają mi uroku. Po mnie odziedziczył je także mój syn;

popularność - czasem troszkę męczy, ale bardziej moich bliskich, niż mnie samego. Nigdy nie było mi c ciężko pogadać z ludźmi, złożyć autograf, pozować do zdjęć. Nie spotkałem się też z nieprzyjemnymi reakcjami. Cierpliwie odpowiadam nawet na wciąż powtarzające się pytania, bo zwyczajnie szanuje ludzi a szczególnie kibiców Lecha;

Poznań - moje rodzinne miasto, tu się urodziłem, wychowałem i tu chcę zostać do końca mego życia. Tu mam rodzinę i przyjaciół. Tu jest "mój" Lech;

pozycja na boisku - oczywiście napastnik i to od początku piłkarskiej przygody. Choć zdarzało się, że niektórzy trenerzy ustawiali mnie tam, gdzie zupełnie nie mogłem pokazać swych umiejętności, np. Zbigniew Franiak - na bocznej pomocy.

R - jak Rejsik, Reksio, to ksywki, którymi mnie obdarzono na boisku, na trybunach i w życiu codziennym. Myślę, że są to bardzo sympatyczne określenia;

reprezentacja Polski - o grze w narodowych barwach marzyłem zawsze. Nigdy nie byłem powoływany do reprezentacji juniorów i młodzieżowej. W kadrze narodowej zagrałem 4 razy a w debiucie - jak zawsze - strzeliłem na 1:0 bramkę Słowakom w Bratysławie .

Rutkowski Jacek - właściciel Lecha z którym po raz pierwszy zetknąłem się podczas mego pobytu we Wronkach. Po awansie do II ligi spaliliśmy jego ulubiony i słynny kapelusik (kto go pamięta jeszcze na głowie prezesa?). Po latach spotkaliśmy się w KKS Lech.

Rycerska - moja ulica, mój "fortel", mój świat, mój dom rodzinny. Cała młodość, wiele wspaniałych wspomnień i wiele przyjaźni;

S - jak setna bramka. Troszkę się na nią naczekałem. Kiedy w meczu z Widzewem Łódź po moim wolnym piłka odbiła się od poprzeczki i wyszła w polu, czułem, że jednak przekroczyła linię bramkową. Sędzia - pan Gil z Lublina nieco się wahał, ale - jak wiadomo - ostatecznie podjął słuszną decyzję. Moją radość z tego gola podzielili ze mną zebrani na stadionie kibice. Pamiątkową koszulkę z napisem "100. gol Reissa" jeszcze na boisku przekazałem synkowi Adrianowi;

sędziowie - piłkarscy, nie miałem z nimi większych kłopotów, rzadko karali mnie żółtymi kartkami, szanowaliśmy się wzajemnie. Jednego - z Leszna, zapamiętałem jednak szczególnie;

sport - ważna część mojego życia. W szkole średniej - mimo nienajlepszych warunków fizycznych - nieźle grałem w koszykówkę. Lubię oglądać hokej na lodzie, ale doskonale wiem, jak to trudna dyscyplina sportu. Strój waży zbyt dużo i ogranicza ruchy. Tenis to tylko rekreacja. Żużel -wielkie emocje;

Srebrna piłka - efektowne trofeum w plebiscycie "Głosu Wielkopolskiego" na najlepszego piłkarza Wielkopolski, przyznawane od 1992 r., które miałem zaszczyt odbierać już pięciokrotnie (1997, 1998, 2005, 2006, 2007);

Szukiełowicz Romuald - trener, który wprowadził mnie do ekstraklasy, dał szansę debiutu i "postawił" na mnie. Wizjoner futbolu, zabrakło mu troszkę szczęścia w zawodowym działaniu.

szwagier - w Wielkopolsce ma szczególne znaczenie, to więcej niż rodzina. Ja mam dwóch: Arka i Marka, z oboma grałem w piłkę i obu bardzo sobie cenię. Marek Pawłowski jest nie tylko przyjacielem i powiernikiem, ale świetnym uczestnikiem naszych pasjonujących (nie tylko o futbolu) rozmów. Sam w młodości też grał w piłkę, w Kolejorzu przez jakiś czas był moim kierownikiem. Z Arkadiuszem Wichłaczem z kolei nasze piłkarskie losy splatały się do czasu gry w Kotwicy Kórnik, nic dziwnego, że o piłce możemy rozmawiać w nieskończoność. "Archi" ma ponadto rodzinne zasługi w zapoznaniu mnie ze swoją siostrą i... moją żoną - Partycją.

Ś - jak "Świr", czyli Piotr Świerczewski. Wspaniały kolega, przyjaciel, z którym grałem też w Lechu. W rodzinnych stronach - w Nowym Targu, podczas jednego z sylwestrów umożliwił mi debiut w hokeju na lodzie. Do dziś blisko się trzymamy, wierzę, że tak będzie już zawsze;

T - jak trener, ważna osoba w życiu każdego piłkarza. Na swej drodze spotkałem ich wielu o różnych temperamentach i umiejętnościach. W Lechu miałem ich 18, kolejno: Białas, Wróbel, Strugarek, Matłoka, Barczak, Szukiełowicz, Franiak, Marchlewicz, Polak, Pawlak, Kopa, Topolski, Baniak, Jakołcewicz, Panik, Pala, Michniewicz i Smuda. Kiedyś będę mógł powiedzieć więcej o każdym z nich.;

trybuny - ważny element każdego stadionu. Sam zasiadałem na nich jako kibic, dziś jako piłkarz czuję się tam nieswojo, bo moje miejsce jest na boisku. Na Bułgarskiej siadałem na sektorze 12, potem w nieistniejącym już - "kotle" pod zegarem;

trzechsetny - ligowy występ, przypadł na mecz z Legią w Warszawie. Grałem kilkadziesiąt sekund, ważne - że wygraliśmy 1:0. Przyszła refleksja, że osiągnąłem coś niezwykłego. To szmat czasu, wiele pokonanych kilometrów, hektolitry potu i prawie 26 tys. minut spędzonych na zielonej murawie. Dziś na koncie mam dokładnie 319 występów w ekstraklasie;

U - jak uśmiech, który zwykle towarzyszy mi w życiu. Pewna moja młoda fanka - Maryjka stwierdziła, że to mój największy atut w dzisiejszym medialnym świecie, choć z pewnością i na boisku w niczym on nie przeszkadza. Łatwiej być w życiu - uśmiechniętym i radosnym;

Umowa - czyli piłkarski kontrakt. Pierwszą profesjonalną umowę podpisałem w sierpniu 1994 i do wyjazdu do Niemiec przedłużałem co rok, bo takie były standardy. Dopiero kiedy zaczęło obowiązywać prawo Bosmana, kluby podpisywały dłuższe umowy. Ostatni, dziesiąty swój kontrakt parafowałem 16 kwietnia 2008.

W - jak wady, mam i ja, jak każdy człowiek, choć pracuję nad sobą. Wszystko robię na ostatnią chwilę, czasem się spóźniam. W Hercie za spóźnienia na trening płaciło się słono, za pierwsze 5 minut - 100 marek, za półgodziny już 1500. Nie byłem w tym względzie jednak rekordzistą.

warunki fizyczne - nigdy nie były moim atutem, ale tylko pozornie. Jako młodzian zostałem odrzucony, bo byłem zbyt chudy i za młody. Potem zwinność bardziej mi pomagała, niż przeszkadzała. Dziś moje wymiary wynoszą 177 cm i 73 kg, dodam jeszcze rozmiar buta - 41.

Wielkopolska - kraina geograficzna, moja mała ojczyzna. W innych częściach kraju zwana "Pyrlandią". W Wielkopolsce Kolejorz ma swych licznych kibiców, trudno wymienić wszystkie założone "Kluby Kibica Lecha". W wielu z nich gościłem i spotykałem się ze wspaniałymi kibicami;

Widzew Łódź - z klubem tym Lech rywalizował o mistrzostwo Polski, gdy ja jeszcze tylko kibicowałem. Później nam się nie wiodło, potem z kolei łodzianom. W wygranym z nimi meczu 6:1 strzeliłem swoją 100, a po chwili już 101 bramkę w ekstraklasie;

Wróbel Henryk - ważna osoba w moim piłkarskim życiorysie i mój sąsiad z Rycerskiej. Wielka postać w Lechu, człowiek - instytucja, którego na Bułgarskiej spotykam do dzisiaj. Jako trener ukształtował mnie piłkarsko, dwukrotnie prowadził mnie w grupach juniorskich;

wywiad - z czasem: rozmowa telewizyjna czy ta na łamach prasy stała się koniecznym elementem mojego zawodu. Zawsze byłem szczery i otwarty w rozmowach z dziennikarzami, chętnie na rozmowy z nimi przystawałem. Czasem - jak po wywiadzie dla Rzeczypospolitej, wynikały jednak z tego pewne reperkusje. Bywało, że żurnaliści z niezrozumiałych względów nie podpisywali swych tekstów, pisząc półprawdy o mnie. Tych problemów nie miałem z prasą poznańską.

Z - jak "Zaki", czyli Zbyszek Zakrzewski, niegdyś mój partner w ataku Kolejorza. Kontynuował w Lechu rodzinne tradycje, jego ojciec był tu przed laty bramkarzem. "Zaki" doskonale radził sobie z obrońcami, dzięki czemu miałem nieco więcej swobody. Świetnie główkuje, doskonały duch drużyny;

"Zebry" - czyli MSV Duisburg. Tak się złożyło, iż był to pierwszy klub, z którym Lech spotykał się w europejskich pucharach jeszcze w 1978. Ja natomiast spędziłem tam niezapomniany sezon 1999/2000 i zagrałem 22 spotkania z 5 golami. Moim klubowym kolegą był Tomasz Hajto. Niewiele brakowało, bym w Duisburgu znalazł się już na początku swej niemieckiej przygody, zdecydowały jednak względy finansowe. Ten pobyt będę zawsze mile wspominał;

Ż - jak żółta kartka, boiskowa kara dla piłkarzy. Ja niezbyt często je oglądałem: w całej karierze 36 razy, z czego 27 w ekstraklasie. Pierwszą ujrzałem we wrześniu 1994 w Stalowej Woli podczas ligowego meczu z miejscową Stalą, dodam, że nie za faul. Młokosa w ten sposób utemperował przyszły prezes PZPN - Michał Listkiewicz.

"Żuraw" - czyli Maciej Żurawski, też chłopak z Poznania, z którym stworzyłem w Lechu świetny duet napastników. Tylko ekonomia sprawiła, że nie graliśmy razem dalej w Kolejorzu. Ja odszedłem do Herthy, on do Wisły Kraków. W meczu ze Słowacją debiutowaliśmy obaj w reprezentacji jeszcze jako lechici.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×