Chcę zrobić z polskiej piłki produkt o standardzie europejskim - rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem

Jest jednym z najwybitniejszych polskich piłkarzy w historii, zajął trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1982 roku, teraz chce zostać prezesem PZPN i uzdrowić rodzimy futbol. - Zamierzam zrobić z naszej ligi produkt o standardzie europejskim - zapowiada w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl Zbigniew Boniek.

W tym artykule dowiesz się o:

Piotr Tomasik: Po tym, jak sprzedał pan swoje udziały w Widzewie można było spodziewać się, że rozpocznie pan walkę o fotel prezesa PZPN. Co spowodowało, iż podjął pan taką decyzję?

Zbigniew Boniek: Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Od początku mówiłem, że nie chcę być właścicielem Widzewa i obecna sytuacja jest jedynie przejściowa, aby spokojnie wprowadzić pana Sylwestra Cacka [dziś posiada 100 proc. akcji - przyp.PT]. Uczyniłem to niedawno, bo klub - nie z naszej winy i bez naszej wiedzy - poniósł konsekwencje procesu korupcyjnego, a ja z przekazaniem swojego pakietu czekałem do zakończenia tej sprawy. Podkreślę jednak jeszcze raz: nie ma to żadnego związku z moją kandydaturą na prezesa PZPN. Może i te dwa wydarzenia zbiegły się w czasie, ale nic je nie łączy.

Co spowodowało, że rozpoczął pan starania o główny stołek w Polskim Związku Piłki Nożnej?

- Każdy z nas, kto jest "przesiąknięty" piłką i się na niej zna, chciałby w jakiś sposób pomóc, a także podnieść jej poziom. Zapewne wielu marzy, aby z polskiego futbolu zrobić produkt o standardzie europejskim. Wydaje mi się, że mam odpowiednią wiedzę i doświadczenie, które zdobyłem zarówno w kraju, jak i zagranicą [Boniek mieszka we Włoszech - przyp.PT]. To sprawia, iż mogłem sobie pozwolić na to, aby ubiegać się o fotel prezesa PZPN. Ale o tym, kto zostanie szefem piłkarskiej centrali, zadecydują potem właściwi ludzie.

Bukmacherzy faworyta w tym wyścigu upatrują w osobie Zdzisława Kręciny. Z kolei za każdą postawioną złotówkę na Zbigniewa Bońka możemy wygrać dwa i pół złotego. Pan by na siebie postawił?

- Muszę panu powiedzieć, iż zdaję sobie sprawę, że mogę nie być faworytem. Starano mi się bowiem przyszyć łatkę "człowieka trudnego, który ma problemy z terenem". Jeśli jednak zostanę dopuszczony do merytorycznej dyskusji, będę mógł rozmawiać z ludźmi, którzy podejmą w tej sprawie decyzję, liczę, że zagłosują na tych lub na tego, który ma ideę i koncepcje, aby wzmocnić polską piłkę. A wówczas mógłbym mieć w tych wyborach większe szanse. Wiem doskonale, iż inni obecnie mają wyższe notowania ode mnie, ale do samych wyborów jeszcze daleko.

Jak zamierza pan odbudować polską piłkę? Nie ulega przecież wątpliwości, że zmiany są konieczne.

- Mam opracowany plan, co i jak trzeba zrobić, który przedstawię związkom, klubom, a także dziennikarzom. Wszyscy poznają moje zamiary w odpowiednim czasie. Mam nadzieję, że na fotelu prezesa PZPN zasiądzie ten, który wie najlepiej, jak mamy dorównać standardom europejskim poprzez odpowiednie zarządzanie i koncepcje. To wszystko.

Jest pewna osoba, zamieszkała w Łodzi, która regularnie dba o pański czarny PR. Wie pan o kogo chodzi?

- Może zostawmy pana Janka [Tomaszewskiego - przyp.PT] na boku, który już raz chciał mi zrobić niezłą reklamę, a przegrał proces w sądzie. Teraz, gdybym chciał, też mógłbym wytoczyć sprawę, bo znów opowiadał coś niezgodnego z prawdą. Ale mnie to nie interesuje.

Chciałbym przytoczyć pewne słowa pana Tomaszewskiego.

- Proszę bardzo.

Oto cytat: "Czy to nie Zbigniew Boniek był współwłaścicielem Widzewa, gdy ten klub kupował mecze? Wystarczy, że powiedział to nie ja, to mój wspólnik. Zapomnijmy o naprawie polskiej piłki przez takich ludzi."

- Nie byłem współwłaścicielem tego klubu, bo Stowarzyszenie nie ma prawa własności. Muszę też powiedzieć, że z tą sprawą absolutnie nie miałem nic wspólnego, o czym wiadomo wszystkim ludziom w Polsce. Oprócz pana Janka. Naprawdę nie chciałbym się do tego odnosić.

Atmosfera wokół reprezentacji nie jest najlepsza. Nie dość, że wyrzuceni z kadry...

- ... Proszę pana, powiedziałem już, że nie będę rozmawiał na takie tematy. Jeżeli chce pan usłyszeć moją opinię, proszę zadzwonić po 30. września. O ile dostanę rekomendację, aby móc kandydować na prezesa PZPN.

A jest pan zwolennikiem osoby Leo Beenhakkera?

- Nie będę z panem na ten temat rozmawiał. Do tego, co i o kim myślę będziemy mogli wrócić na początku października.

Kilka chwil po zakończeniu wywiadu, Zbigniew Boniek zadzwonił do dziennikarza serwisu SportoweFakty.pl i dokończył rozmowę, wracając do jednego z tematów.

- Idąc tokiem myślenia pana Tomaszewskiego, żaden z kandydatów nie mógłby brać udziału w wyborach. Skoro jednego z członków zarządu PZPN zamknięto za korupcję, to Grzegorz Lato powinien coś o tym wiedzieć, prawda? Jeśli Tomasz Jagodziński przez lata współpracował z Marianem Dziurowiczem, którego syn Piotr kupował mecze, to on też musiał coś na ten temat wiedzieć. Takie domysły mnie śmieszą. Nie chcę się ustosunkowywać do tego, co mówi Janek, bo mnie to nie interesuje. To wszystko poparte jest jedynie jego fantazją.

Mówi pan, że na każdego z ubiegających się o fotel prezesa PZPN coś by się znalazło. Na Zdzisława Kręcinę również?

- Ja tak nie powiedziałem. Na nikogo by się nic nie znalazło. Niech pan rozumie moje słowa, jak chce, a potem tak to przepisze. Ale skoro pan Tomaszewski twierdzi, że jeśli coś działo się nie tak w Widzewie, to każdy musiał o tym wiedzieć, ja staram się iść tokiem jego myślenia. A to prowadzi do nikąd. A papierów na Bońka nie ma. Podobnie jak na któregokolwiek z kandydatów.

Komentarze (0)