Licząc ze sprowadzonym w czerwcu 2013 roku na Camp Nou Neymarem, trykot Barcy na przestrzeni lat przywdziewało aż dwudziestu czterech Brazylijczyków. Piłkarze ci w przytłaczającej większości nie byli wychowankami słynnej akademii La Masia, a przybywali do stolicy Katalonii z innych klubów. Czy wykorzystali swoje szanse? Część tak, część nie, lecz bez wątpienia czterech z nich grając dla Blaugrany stało się legendami, a jeden ma wszystko co potrzebne, żeby dołączyć do tego kwartetu. Mowa oczywiście o Romario, Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho oraz Neymarze - zawodnikach, którzy swoimi boiskowymi popisami nieraz ocierali się o boskość.
FUTBOL I NOCNE KLUBY
Romario nie był pierwszym brazylijskim supergwiazdorem FC Barcelony. Byłoby nietaktem zapomnieć o fenomenalnym Evaristo de Macedo i jego spektakularnej średniej 0,8 gola na mecz, osiągniętej w latach 1956-1962. To jednak bardzo stare czasy, a "Baixinho" ("Maluch") jest zdecydowanie bliższy kibicom młodego pokolenia. Między innymi on sprawił, że popularność Barcy wciąż utrzymywała wysoki poziom, osiągnięty po sięgnięciu przez "Dream Team" Johana Cruyffa po Puchar Europy w sezonie 1991/92.
Jego pełne imię i nazwisko brzmi Romario da Souza Faria. Przyszedł na świat 29 stycznia 1966 roku w Rio de Janeiro - mieście słynącym nie tylko z olbrzymiego pomnika Chrystusa Odkupiciela i malowniczej plaży Copacabana, a również z czterech klubów piłkarskich: Botafogo, Flamengo, Fluminense oraz Vasco da Gama. - Urodziłem się w faweli Jacarezinho, która położona jest w bardzo biednej części miasta. Gdy miałem trzy latka, przenieśliśmy się do Vila da Penha, gdzie mój ojciec zaczął trenować dziecięcy zespół o nazwie Estrelinha - wspomina były reprezentant Canarinhos. Romario futbol miał we krwi, dlatego przez około sześć lat grał w teamie swojego taty. Estrelinha w rozgrywkach mierzyła się z wieloma rywalami, a jednym z nich była Olaria, która zainteresowała się niskim napastnikiem z Vila da Penha. - Spodobał się im mój styl gry, więc ściągnęli mnie do siebie. Stamtąd powędrowałem do Vasco, gdzie grałem do 1988 roku. Ten klub otworzył mi drzwi do europejskiej piłki - opowiada Brazylijczyk. Romario z rodzinnego miasta przeniósł się do PSV Eindhoven, skąd w lecie 1993 roku wykupiła go za równowartość 12 milionów euro FC Barcelona.
53 gole w 84 meczach, wliczając towarzyskie - to dorobek Romario w bordowo-granatowych barwach. Zawodnik z Rio de Janeiro rozegrał w Barcy dwa sezony, z których o wiele lepszy w jego wykonaniu był ten pierwszy - 1993/94. - Barcelona to góry, plaże, wspaniali ludzie, nocne życie oraz piękne kobiety. To wspaniałe miejsce, a sezon 1993/94 był zdecydowanie najlepszym w mojej karierze - mówi Romario. 8 stycznia 1994 roku notując hat-tricka i asystę w wygranym aż 5:0 klasyku przeciwko Realowi Madryt, "Baixinho" zapisał się złotymi zgłoskami w historii klubu założonego przez Joana Gampera. Romario z 30 trafieniami na koncie sięgnął po koronę króla strzelców Primera Division, a Barca wygrała zmagania o mistrzostwo Hiszpanii. Gracz Canarinhos uczestniczył również w jednym z największych blamaży w historii klubu, jakim niewątpliwie była porażka w finale Ligi Mistrzów z AC Milanem aż 0:4. Po sezonie wyjechał na mundial jako jedna z najważniejszych postaci reprezentacji Brazylii, z którą na amerykańskiej ziemi udało mu się wznieść w górę Puchar Świata. Za swoją wybitną postawę na murawie otrzymał nagrodę Piłkarza Roku FIFA 1994, pokonując w głosowaniu swojego przyjaciela z Barcelony - Christo Stoiczkowa, który został nagrodzony Złotą Piłką France Football.
"Baixinho" oprócz piłki nożnej kochał też imprezy. Ale który brazylijski futbolista ich nie wielbi? No, może preferujący towarzystwo najbliższych i ciepłe kapcie Rivaldo, lecz to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Gdy w lecie 1995 roku Romario po kiepskim i zniszczonym przez kontuzje sezonie opuszczał miasto Gaudiego, dało się słyszeć głosy, że to przez to, iż Johan Cruyff nie mógł już znieść jego wyskoków. - Cruyff pewnego razu usiadł obok mnie i powiedział: "jeśli lubisz nocne życie, ale następnego dnia strzelisz gola, a my wygramy mecz, to nie ma żadnego problemu" - broni się Brazylijczyk. Ówczesny coach Dumy Katalonii potwierdza słowa snajpera z Rio i opowiada o zakładzie, który kiedyś z nim zawarł: - Jednego razu Romario zapytał mnie, czy mógłby opuścić dwa dni treningowe ze względu na karnawał w Rio. Odpowiedziałem: "jeśli jutro strzelisz dwa gole, dostaniesz dwa dni odpoczynku ekstra". Następnego dnia już w dwudziestej minucie spotkania miał na koncie dublet i zaczął gestykulować w moją stronę, prosząc o zmianę. Powiedział mi: "trenerze, za godzinę mam samolot".
[nextpage]Przydomek urodzonego w Rio piłkarza wziął się od jego niskiego wzrostu - 167 cm. To nie przeszkadzało mu jednak w kolekcjonowaniu nie tylko kolejnych pięknych goli, ale i... kobiet. Futbolista prowadził swoje prywatne statystki, według których strzelił ponad tysiąc bramek oraz spał z ponad tysiącem niewiast. Pod tym względem, pomimo ogromnej różnicy wzrostu, mógłby stanąć w szranki z nieżyjącym już gwiazdorem koszykarskiej ligi NBA - Wiltem Chamberlainem. - Jestem kobieciarzem - stwierdza bez ogródek. - Zdarzyło się, że jednej nocy przewinęły się przez moje łóżko aż trzy dziewczyny.
DZIECIAK SZYBKI JAK BŁYSKAWICA
Romario z Barcelony udał się w rodzinne strony, by tym razem czarować swoją grą fanów Flamengo. Na nową brazylijską supergwiazdę cules czekali zaledwie rok, a następcą "Baixinho" w drużynie prowadzonej już przez sir Bobby'ego Robsona był Ronaldo. Ronaldo Luis Nazario de Lima gwoli ścisłości. Zawodnik, który w chwili transferu miał niespełna dwadzieścia lat i w dorobku cały mundial '94 przesiedziany na ławce rezerwowych, trafił do Barcy z... PSV Eindhoven. - Dzień, w którym działacze Barcy i PSV doszli do porozumienia, był wspaniały. Nie mogłem zostać dłużej w Eindhoven, więc musiałem szukać opcji, która pozwoliłaby mi stać się najlepszym piłkarzem na świecie - mówił "Il Fenomeno" ("Fenomen"), jak ochrzcili go włoscy dziennikarze.
Duma Katalonii zapłaciła za Ronaldo równowartość około 23 milionów euro. Nie była to mała kwota, lecz widząc zaprzeczające prawom fizyki dryblingi reprezentanta Canarinhos mało kto śmiał twierdzić, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto. - Potrzebowaliśmy napastnika, który rozrusza trybuny, a Ronaldo był zawodnikiem potrafiącym poderwać z siedzeń sto dwadzieścia tysięcy kibiców - wspomina zmarły w 2009 roku sir Bobby Robson.
"Il Fenomeno" tak jak jego starszy kolega, Romario, pochodzi z Rio de Janeiro. Wychował się w dzielnicy Bento Ribeiro, położonej w biedniejszej części miasta - Zona Norte, lecz znacznie mniej obskurnej niż Jacarezinho. W piłkę grał niemal od kołyski i miał w sobie tyle pasji, że miłość do futbolu kolidowała z zajęciami w szkole, które notorycznie opuszczał. Ojciec często zabierał go na Maracanę, gdzie chłopiec mógł podziwiać swojego idola - Zico. - Kiedy graliśmy z chłopakami na ulicy, zawsze byłem Zico. Jako dziecko bawiłem się w zbieranie autografów i ten od niego był dla mnie najcenniejszy. Mam go do dziś. Choć grałem nieco bardziej z przodu niż on, to próbowałem naśladować jego ruchy. Bezskutecznie, bo Zico był tylko jeden na świecie - wspomina Brazylijczyk.
Rodzice Ronaldo rozstali się w 1987 roku i od tego momentu chłopak wraz z rodzeństwem mieszkał z matką. Ojciec jednak o nim nie zapomniał i pielęgnował w synu miłość do futbolu. Pierwszym klubem Nazario de Limy był Valqueire Tennis Club, który rywalizował w fuetbol de salao - brazylijskiej odmianie piłki halowej. "Il Fenomeno" początkowo musiał grać jako bramkarz, ale po swoim pierwszym występie w polu i zdobyciu czterech goli nikt już nie miał wątpliwości, że to rola egzekutora jest mu pisana.
Następnie młodziutki Brazylijczyk rozwijał swoje umiejętności w halowej drużynie Social Ramos, do której ściągnął go Fernando dos Santos Carvalho. Stamtąd trafił już do "prawdziwego" zespołu piłkarskiego - Sao Cristovao, a potem do słynnego Cruzeiro Belo Horizonte, które było jego ostatnim przystankiem w drodze na podbój Europy. Transfer do PSV Eindhoven polecił mu sam Romario, który wówczas zdobywał bramki dla FC Barcelony - przyszłego klubu "Il Fenomeno". - Romario powiedział mi, że PSV jest jednym z najbardziej profesjonalnych i najlepiej zorganizowanych klubów w Europie - wspomina "Il Fenomeno". - Mają wszystko: ogromne zaplecze trenerskie, świetnych menadżerów, piękny stadion i drużynę będącą idealnym połączeniem młodości i doświadczenia. Mówił mi także, że to doskonałe miejsce na aklimatyzację w Europie i naukę europejskiego futbolu.
[nextpage]Trudno dziś znaleźć człowieka, który nie kojarzyłby kim jest Ronaldo Luis Nazario de Lima. 20 stycznia 1997 roku "Il Fenomeno" został najmłodszym w historii laureatem nagrody Piłkarza Roku FIFA. Ciężko uwierzyć w to, że ten futbolista zabawił w Barcelonie tylko jeden sezon. Ale cóż to była za kampania! Reprezentant Canarinhos w 49 spotkaniach strzelił aż 47 goli i 14 maja 1997 roku doprowadził klub z Camp Nou do triumfu w Pucharze Zdobywców Pucharów. Brazylijczyk w trzydziestej siódmej minucie rozgrywanego na w Rotterdamie spotkania przeciwko Paris Saint Germain wykorzystał rzut karny, który okazał się jedynym trafieniem tego wieczoru. Ronaldo sięgnął również po koronę króla strzelców Primera Division i miał wszystko, żeby w stolicy Katalonii osiągnąć znacznie więcej, lecz Alexandre Martins oraz Reinaldo Pitta - agenci, z którymi związał się jako nastolatek, robili co mogli, żeby na swoim podopiecznym zbić jak największy majątek i przeforsowali jego transfer do Interu Mediolan już w lecie 1997.
Ronaldo był niezwykle skromnym chłopcem, ale wraz z tym jak piął się po szczebelkach futbolowej drabiny, skromności tej miał w sobie coraz mniej. Swojego psa nazwał... Pichichi - od przyznawanej przez dziennik Marca nagrody dla najlepszego strzelca rozgrywek Primera oraz Segunda Division. Potem gęsto się z tego tłumaczył: - To był tylko taki żart. Oczywiście, że chcę być najlepszym strzelcem w lidze i to dla mnie bardzo ważne. Za najważniejsze uważam jednak wywalczenie mistrzostwa Hiszpanii.
Nazario de Lima miał w sobie wiele cech Romario. Oprócz strzelania goli kręciły go również kobiety oraz imprezy. Buzujące hormony trudno mu było opanować nawet w miejscu świętym dla wszystkich cules. Pewnego wieczora, krótko po parafowaniu umowy z Blaugraną, Brazylijczyk przyjechał samochodem na teren klubu, a następnie udał się na kolację. Po trzech godzinach wsiadł do auta w towarzystwie dwóch atrakcyjnych niewiast, po czym zjechał na parking. Piłkarz długo nie wracał, więc zaniepokojony pracownik klubu postanowił sprawdzić, co się dzieje z niesfornym dziewiętnastolatkiem. - Znalazł całą trójkę w jednej z lóż stadionu. Uprawiali seks na sofach - wspomina z rozbawieniem związany przez wiele lat z Dumą Katalonii Lluis Lainz.
Romario w Barcelonie przyjaźnił się tylko z podobnym sobie Christo Stoiczkowem. Szybkiego jak błyskawica Ronaldo kibice uwielbiali za boiskowe popisy, lecz wśród kolegów z drużyny trudno było mu znaleźć całkowitą akceptację. "Il Fenomeno" mógł natomiast liczyć na specjalne traktowanie ze strony władz klubu, które zezwalały mu na kolidujące z treningami częste wizyty w ojczyźnie. Dodatkowo Ronaldo nie latał do Rio po to, żeby siedzieć w kapciach przed telewizorem. - Również kocham karnawał, ale jestem profesjonalistą i moim obowiązkiem jest być tutaj - oburzał się Giovanni. - Wracać z Brazylii po zaledwie dwóch dniach połączonych z imprezowaniem to ciężka sprawa. Dlatego też nawet gdyby klub mi na to pozwalał, to ja i tak bym się stąd nie ruszał.
PRZYKŁADNY MĄŻ I OJCIEC
Wyzwanie, jakim było znalezienie recepty na zastąpienie w Barcy Ronaldo, można dziś porównać do trudności zadania polegającego na sprowadzeniu następcy Lionela Messiego. Włodarze Blaugrany wielokrotnie już jednak udowadniali, że niemożliwe nie istnieje, a potwierdza to choćby pozyskanie w lecie 1997 roku Rivaldo. Barca zapłaciła Deportivo La Coruna za zawodnika z Kraju Kawy równowartość 23,5 miliona euro, ale podobnie jak w przypadku Ronaldo była to wyjątkowo trafna inwestycja.
Rivaldo Vitor Borba Ferreira, bo tak brzmi jego pełne imię i nazwisko, urodził się 19 kwietnia 1972 roku w Jardim Paulista w pobliżu Recife. Najwięksi idole Brazylii - Pele, Zico, Romario czy Ronaldo, nie dorastali na północy kraju, lecz w jego południowej części. - Gdybym przyszedł na świat w Rio de Janeiro czy Sao Paulo, to wszystko byłoby prostsze - mówi. "Ribo", podobnie jak miliony chłopców w Kraju Kawy, nie miał łatwego dzieciństwa. Nieobcy był mu głód, a z powodu braku witamin stracił wszystkie zęby. - Moje nogi do dziś nie są całkiem proste z powodu braku odpowiedniej diety, gdy byłem dzieckiem - zdradza. Oprócz tego wszyscy moi przyjaciele mieli problemy z zębami. Prawda była taka, że byliśmy niedożywieni, a piłka była dla mnie jedyną szansą, by uciec z tego piekła.
[nextpage]Jedynym szczęściem Rivaldo było to, że mieszkał blisko plaży, gdzie mógł doskonalić swoje piłkarskie umiejętności. Od życia nigdy nic nie dostał za darmo - na wszystko musiał ciężko zapracować. "Ribo" każdego ranka sprzedawał turystom pamiątki, a wieczorami grał z przyjaciółmi w futbol. - Nigdy nie myślałem, że będę taki dobry. Gdy miałem 10 lat, zobaczyłem Zico w telewizji, ale nie sądziłem, że dojdę aż tak daleko. W końcu pochodziłem z północno-wschodniej Brazylii - mówi Rivaldo.
"Ribo" karierę profesjonalisty rozpoczął w wieku 16 lat w lokalnym klubie Paulistano. Jego ojciec Romildo był jedną z niewielu osób, które wierzyły, że chłopakowi uda się osiągnąć futbolowy szczyt. Niestety nie było mu pisane doczekać występów syna w FC Barcelonie, ponieważ zginął w wypadku samochodowym, gdy ten stawiał dopiero pierwsze kroki w piłkarskim światku. - Tata zawsze był u mego boku - na ulicy, na plaży, wszędzie. To on pomógł mi stać się profesjonalistą i teraz gram dla niego - zwierza się Brazylijczyk.
Poprzednicy Rivaldo w Barcy, Romario i Ronaldo, byli tzw. złotymi dziećmi. Od zawsze uważani za nieprzeciętnie utalentowanych i stworzonych do sięgania po najwyższe laury. Z "Ribo" było zupełnie inaczej - grając w Santa Cruz, Corinthians czy Palmeiras nigdy nie usłyszał, że jest numerem jeden. Dopiero w Hiszpanii ten stan rzeczy uległ zmianie, gdy najpierw podbił serca kibiców Deportivo La Coruna, a następnie liderował FC Barcelonie, prowadząc ją do czterech trofeów: Superpucharu Europy (1997), dwóch mistrzostw kraju (1998, 1999) oraz Pucharu Króla (1998). Występując na pozycji ofensywnego pomocnika trudno mu było sięgnąć po trofeum Pichichi, lecz ważnych goli dla Dumy Katalonii nastrzelał co niemiara. W pamięci cules szczególnie utkwił występ Brazylijczyka w meczu Primera Division przeciwko Valencii, który miał miejsce 17 czerwca 2001 roku na Camp Nou. Była to ostatnia kolejka rozgrywek, a piłkarze Blaugrany potrzebowali triumfu nad "Nietoperzami", jeśli marzyła im się gra w eliminacjach Ligi Mistrzów. "Ribo" dwukrotnie wyprowadzał swój team na prowadzenie, a Ruben Baraja po każdym trafieniu reprezentanta Canarinhos doprowadzał do wyrównania. Tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra "Ribo" zrobił jednak coś, co potrafią tylko najgenialniejsi wirtuozi futbolu. Zawodnik z Jardim Paulista na linii pola karnego Valencii przyjął podaną przez Franka de Boera futbolówkę na klatkę piersiową, a następnie stratosferycznym uderzeniem przewrotką posłał ją tuż przy lewym słupku bramki strzeżonej przez Santiago Cañizaresa. - Tylko kilku graczy potrafi zamieniać w złoto wszystko, czego się dotkną. Rivaldo jest jednym z nich - ocenia umiejętności swojego kolegi Carles Puyol, obecny kapitan Barcy, który pierwsze kroki w zawodowej piłce stawiał u boku "Ribo".
Rivaldo jest dowodem na to, że ciężka praca znaczy czasem nawet więcej niż talent. Na początku 2000 roku Brazylijczyk został uhonorowany Złotą Piłką France Football oraz nagrodą Piłkarza Roku FIFA 1999, czym zamknął usta wszystkim tym, którzy wcześniej w niego nie wierzyli. Z Barceloną pożegnał się po zwycięskim dla Brazylii mundialu w Korei Południowej i Japonii w 2002 roku. Przeszedł do AC Milanu. W kuluarach mówiło się, że powodem jego odejścia z klubu był brak zaangażowania w szatni i na boisku oraz konflikt z trenerem Louisem van Gaalem . Carles Puyol twierdzi jednak, że "Ribo" został potraktowany bardzo niesprawiedliwie: - Zrobił wiele dla tego klubu i zawsze dawał z siebie wszystko. Wiele razy lepiej dla niego byłoby, gdyby odpoczął i podreperował swoje zdrowie, lecz wiedział, że zespół go potrzebuje, brał zastrzyk i grał. Grał pomimo tego, że zdawał sobie sprawę, iż takie postępowanie może się przyczynić do pogłębienia urazu.
Brazylijscy piłkarze oprócz futbolu mają we krwi również sambę. Kochają imprezy i rzadko się z tym kryją. Rivaldo jest jednak całkowitym zaprzeczeniem stereotypowego reprezentanta Canarinhos: - Kiedy przybyłem do Hiszpanii, ludzie myśleli, że po wakacjach będę chciał znów lecieć do kraju i imprezować po nocach. Być może inni tak postępowali, ale nie ja. Nie pokazywałem się na mieście z tzw. ekskluzywnymi kobietami, ponieważ wolę spędzać czas z rodziną.
MAG KOCHAJĄCY SAMBĘ
Ronaldo de Assis Moreira, bardziej znany jako Ronaldinho, jest czwartym brazylijskim supergwiazdorem w najnowszej historii FC Barcelony. Sprowadzony latem 2003 roku za niespełna 32,5 miliona euro z Paris Saint Germain, miał być receptą na pucharowy niedosyt, który nastąpił po erze dominacji "Dream Teamu" Johana Cruyffa. Jeszcze rok wcześniej u boku Ronaldo i Rivaldo sięgał po tytuł mistrza świata na boiskach Korei Południowej i Japonii, a tu nagle miał stać się dla Barcy kimś, kim byli wcześniej jego wówczas bardziej utytułowani koledzy. Prawdziwym crackiem.
[nextpage]"Ronnie", jak czasem jest nazywany, przyszedł na świat 21 marca 1980 roku w Porto Alegre. Piłkę nożną ma zapisaną w genach. - Moi wujkowie, mój ojciec oraz mój brat byli piłkarzami. W związku z tym nauczyłem się od nich bardzo wiele - mówi Ronaldinho, który pierwsze lata dzieciństwa spędził w jednej z najobskurniejszych dzielnic miasta - Vila Nova, po czym dzięki zarobkom brata, Roberto, przeniósł się wraz z rodziną do willi z basenem.
Pierwszym profesjonalnym klubem brata Ronaldinho było Gremio Porto Alegre i tam też treningi rozpoczął siedmioletni "Ronnie". Joao, ojciec chłopców, nie nacieszył się jednak zbyt długo sukcesami synów, ponieważ zmarł na atak serca zaledwie rok później. - On był jednym z najważniejszych ludzi dla mnie i mojej kariery, pomimo tego, że odszedł jak byłem jeszcze bardzo młody - zdradza "R10". - Dał mi jedną z najlepszych rad, jakie kiedykolwiek dostałem: "poza boiskiem trzeba być szczerym i prostym człowiekiem, a na boisku grać w futbol tak prosto jak tylko się da". Zawsze powtarzał, że dla przeciwnika najbardziej skomplikowane są te najprostsze zagrania.
Warunki, w jakich trenował i doskonalił swoje umiejętności młody Ronaldinho, dalekie były od idealnych. - Trawa rosła tylko w rogach boiska, w środku nie było jej wcale! - wspomina. Znakomitą technikę pomogła mu ukształtować gra w futsal, gdzie ze względu na niewielką przestrzeń musiał się wykazywać perfekcyjną kontrolą nad piłką. - Wiele zagrań, które dziś wykonuję, nauczyłem się właśnie w tamtych czasach – zdradza.
"Ronnie" jak na Brazylijski talent był wyjątkowo wierny jednym barwom klubowym, gdyż od dziecka do aż dwudziestego pierwszego roku życia przywdziewał koszulkę lokalnego Gremio. W wieku trzynastu lat dokonał rzeczy spektakularnej - jego zespół wygrał mecz aż 23:0, a on był autorem wszystkich goli, w tym trzy razy umieszczał piłkę w siatce bezpośrednio z rzutu rożnego. Wtedy po raz pierwszy wystąpił przed telewizyjną kamerą. Ronaldinho miał również wiele szczęścia w tym, że obok niego był ktoś tak rozważny jak jego brat. Dzięki niemu uniknął popełnienia takiego głupstwa jak Ronaldo, który niczego nieświadom związał się z rządnymi mamony agentami. Roberto ze względu na kontuzję musiał przedwcześnie zakończyć sportową karierę, a wraz z zawieszeniem butów na kołku objął pieczę nad interesami "R10", którą sprawuje do dnia dzisiejszego.
Ronaldinho trafił do Barcelony krótko po ogłoszeniu, że nowym trenerem Barcy będzie Frank Rijkaard. Dzięki swoim niekonwencjonalnym zagraniom, często ocierającym się o pokaz iluzji, z miejsca stał się idolem cules. - Ludzie kochają takich piłkarzy. On zawsze szuka radości w grze - opisuje Brazylijczyka holenderski coach.
Za czasów piłkarza z Porto Alegre Duma Katalonii odzyskała wreszcie blask znany kibicom z czasów "Dream Teamu" Johana Cruyffa. "Ronnie" poprowadził Barcę do dwóch mistrzostw kraju (2005, 2006), dwóch Superpucharów Hiszpanii (2005, 2006) oraz najważniejszego trofeum w klubowej piłce - Pucharu Europy (2006). Ronaldinho sprawiał, że człowiek zapominał o ograniczeniach wynikających z praw fizyki - ten gość z futbolówką przy nodze potrafił wyprawiać prawdziwe cuda. Szczególnie pamiętny dla wszystkich cules jest dzień 19 listopada 2005, kiedy to bordowo-granatowi zmierzyli się na Santiago Bernabéu z Realem Madryt. Barca rozbiła Królewskich na ich terenie aż 3:0, a "R10" zagiął czasoprzestrzeń wbijając dwa efektowne gole i zbierając od madryckiej publiczności burzę... oklasków. - Ronaldinho to największy talent, jaki kiedykolwiek widziałem - komplementuje ówczesnego kolegę z drużyny Victor Valdes. - Najwspanialszy. Jego przyjście zmieniło bieg historii tego klubu.
Brazylijczyk za swoje boiskowe pokazy magii został uhonorowany również workiem nagród indywidualnych. Najważniejsze to Piłkarz Roku FIFA za lata 2004 i 2005 oraz Złota Piłka France Football 2005. Deklarował dozgonną miłość i oddanie ekipie z Camp Nou, ale po zaspokojeniu głodu wielkich sukcesów jego motywacja gdzieś uleciała. "Ronnie" zamiast skupiać się na treningach i prowadzić sportowy tryb życia wolał występować w reklamach, a wieczorami odwiedzać lokale, w których nie pije się coli bez "procentowych" dodatków.
W lecie 2008 roku miarka się przebrała i "R10" po objęciu stanowiska trenera przez Pepa Guardiolę został zmuszony do odejścia ze stolicy Katalonii. Przeszedł do AC Milanu, lecz mimo wszystko to Barcelona jest klubem najbliższym jego sercu. - To były zdecydowanie najlepsze lata mojego życia. Uważam, że razem naprawdę dobrze się bawiliśmy - napisał w pożegnalnym oświadczeniu.
[nextpage]MELODIA PRZYSZŁOŚCI
Po odejściu Ronaldinho Barca nie potrzebowała kolejnej supergwiazdy rodem z Kraju Kawy, ponieważ właśnie zaczynał rozkwitać talent jednej z perełek wychowanych w La Masíi - Lionela Messiego. Wtedy również nastał najznakomitszy okres w historii klubu, gdy pod wodzą Pepa Guardioli Blaugrana w ciągu czterech sezonów wywalczyła aż czternaście trofeów, w tym dwa przyznawane za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Dopiero po sezonie 2012/2013 włodarze zdali sobie sprawę, że choć zespół wciąż sięga po kolejne puchary, to robi się niebezpiecznie zależny od formy Argentyńczyka. Późną wiosną 2013 roku Sprowadzono z Neymara, potencjalnego następcę Pelego, którego obserwowano już od rozgrywek 2010/11. Cała transakcja opiewała na kwotę aż 57 milionów euro.
Neymar da Silva Santos Junior przyszedł na świat 5 lutego 1992 roku w Moji das Cruzes w stanie Sao Paulo. Niedługo później wraz z rodziną przeniósł się do Sao Vicente, by w 1999 rozpocząć treningi w klubie Portuguesa Santista, mającego swoją siedzibę mieście Santos. Piłkę nożną miał we krwi, ponieważ jego ojciec, również Neymar, trudnił się profesją futbolisty. Z biegiem czasu stał się prawą ręką syna, który w międzyczasie przeniósł się do bardziej znanego klubu Santos FC - tego samego, w którym niemal całą karierę spędził słynny Pelé. - Tata jest przy mnie od zawsze - mówi nowy nabytek Barcy. - Czuwa nad wszystkim - zarówno nad finansami, jak i nad moją rodziną. Po prostu jest szefem.
Brazylijczyk od dziecka dążył do futbolowej perfekcji. Już w wieku czternastu lat trafił na testy do Realu Madryt, jednak Santos nie wypuścił młodego brylantu z rąk i zaproponował warunki finansowe, które przekonały ojca chłopca do pozostania w ojczyźnie. Kilka lat później marzeniem Neymara stało się dołączenie do największego rywala Królewskich, Barcy, w której chciał grać u boku najlepszego piłkarza świata - Leo Messiego. - Zawsze chcę wszystko wykonywać perfekcyjnie - dryblować, strzelać, grać głową, kontrolować piłkę. Zawsze jakiś element jest do poprawienia - mówi piłkarz.
Romario, Ronaldo, Rivaldo czy Ronaldinho przybywali do Barcelony już jako piłkarze sprawdzeni na Starym Kontynencie. Z Neymarem jest nieco inaczej. Choć urodę goli, które zdobywał na brazylijskich boiskach można przyrównać do tych strzelanych przez największych Canarinhos, to istnieje powszechna obawa, że w starciu z europejskimi defensorami cherlawy napastnik będzie stał na z góry straconej pozycji. Ale czy Barca mogłaby się aż tak pomylić? Czy płaciłaby aż 57 milionów euro za kota w worku? Trudno wyrokować, lecz za byłym zawodnikiem Santosu przemawia na pewno pokora, której nabrał na przestrzeni lat. Chłopak zdaje sobie sprawę z tego, iż nie jest pępkiem świata, i że w stolicy Katalonii początkowo będzie tylko pomocnikiem Messiego i uczniem. To może zaprocentować tym, że gdy Argentyńczyk powoli zacznie usuwać się w cień, Blaugrana będzie miała w swoim składzie kolejnego cracka zdolnego jednym ekstrawaganckim zagraniem przesądzić losy meczu. - Nie mam poziomu Messiego. Nikt nie może się z nim równać, to najlepszy piłkarz na świecie. Przyszedłem, by mu pomóc – zapowiada.
FC Barcelonę kreują wielcy piłkarze, ale przede wszystkim to ten inny niż wszystkie klub kreuje fantastycznych zawodników. Rzadko się zdarza, by ktoś po odejściu z miasta Gaudíego osiągnął wyższy poziom niż podczas swojego pobytu na Camp Nou. Romario zanotował jedynie epizod w Valencii, by do końca kariery grać poza Europą, głównie w ojczyźnie. Dziś zajmuje się polityką i pełni funkcję kongresmena.
Ronaldo na Starym Kontynencie zabawił nieco dłużej, przywdziewając stroje Interu Mediolan, Realu Madryt oraz AC Milanu, a na ostatnie lata profesjonalnej przygody z futbolem wrócił do kraju. Choć w 2002 roku sięgnął z ekipą Canarinhos po Puchar Świata, to w klubowej piłce głównie przez problemy z wagą i kolanami nie dokonywał już takich cudów jak w koszulce Barcy. Pomimo występów w najbardziej markowych klubach nie zdołał nawet triumfować w Champions League.
[nextpage]W AC Milanie grał także Rivaldo, który wygrał wprawdzie z tym zespołem Ligę Mistrzów, ale w finale nie zagrał ani minuty, będąc przez cały okres pobytu w Mediolanie graczem drugiego planu. Pomimo ponad czterdziestki na karku piłkę profesjonalnie kopie do dziś - obecnie w brazylijskim Sao Caetano. Jeden z jaśniejszych momentów jego kariery to na pewno pobyt w Olympiakosie Pireus w latach 2004-2007, lecz prestiż greckiego teamu ciężko nawet porównywać z FC Barceloną.
Obierając kurs na stolicę światowej mody, w ślady swoich kolegów poszedł także Ronaldinho. Jego przygoda z Milanem również była jednak krótka i uboga w sukcesy, a po niej pozostał mu jedynie powrót do ojczyzny. Najpierw czarował swoją grą kibiców Flamengo, a obecnie zdobywa bramki dla Atletico Mineiro. Nadal miewa przebłyski geniuszu, jednak to już nie ten sam piłkarz, któremu klaskali na Santiago Bernabéu kibice Realu Madryt. Imprezy i profesjonalizm nie idą w parze. To już nie czasy George'a Besta.
Jak potoczą się losy Neymara? Czy wyrośnie on w Barcelonie na gwiazdę i zabawi na Camp Nou przez długie lata? A może wzorem starszych kolegów jego przygoda z Blaugraną będzie intensywna, lecz krótka? Jest też możliwość, że transfer ten okaże się niewypałem, a sam piłkarz napompowanym przez filmiki na Youtube balonem, który pęknie po rundzie jesiennej Primera Division. - Wspaniale będzie go oglądać grającego dla Barcelony - mówi Ronaldinho. - To wielki klub, występujący w jednej z najlepszych lig na świecie. On na pewno szybko się tam zaadaptuje, ponieważ ma wszystko, żeby w przyszłości stać się najlepszym piłkarzem na kuli ziemskiej. Najstarszy z kwintetu brazylijskich supergwiazd Barcy, Romario, dość kontrowersyjnymi słowami chłodzi natomiast gorące głowy większości cules: - Poza aspektem finansowym, kompletnie nie rozumiem, dlaczego Neymar opuścił Santos, by grać dla Barcelony. Liga hiszpańska nie jest uważana za jedną z najbardziej konkurencyjnych na świecie, więc on opuszcza trudną ligę na rzecz takiej, która nie jest specjalnie wymagająca. Więc czy na pewno nauczy się tam tyle, ile się mówi? Czy na pewno zdobędzie doświadczenie?
Bibliografia: Mundo Deportivo, Sport, New York Times, The Independent, fcbarcelona.com, redeglobo.globo.com, sambafoot.com, uol.com.br, biography.com, goal.com, theage.com, cnn.com, espnfc.com, transfermarkt.de.
Specjalne podziękowania dla dziennika Mundo Deportivo za udostępnienie okładek wykorzystanych w artykule.