Mijała 65. minuta gry, kiedy Adrian Napierała po starciu z jednym z rywali padł na boisko w okolicach linii środkowej. Na plac gry natychmiast wbiegli masażyści i noszowi, ale ostatecznie potężnie zbudowany zawodnik z boiska zszedł o własnych siłach, będąc zmienionym przez Rafała Figla.
Po końcowym gwizdku sędziego - również o własnych siłach - Napierała udał się do szatni, gdzie potem siedział ponad godzinę od zakończenia spotkania. Po wyjściu tłumaczył co mu się stało. - Odezwał mi się przywodziciel. Już w ostatnich dniach miałem z nim problem, ale nie było to tak poważne, bym mógł z Sandecją nie zagrać - wyjaśnia doświadczony defensor.
Napierała nie ukrywa, że wpływ na jego decyzję miały też boiskowe wydarzenia. - Nie mogę powiedzieć, że kontuzja była tak poważna, że musiałem zejść z boiska, bo nie umiałem wytrzymać. Mieliśmy ten mecz pod kontrolą, prowadziliśmy pewnie dwoma bramkami i nie było sensu, żebym ryzykował pogłębieniem się urazu. Gdyby trzeba było gonić wynik, to na pewno dograłbym do końca - uspokaja lider katowickiej defensywy.
Decyzja w sprawie ewentualnej absencji kapitana w kolejnym meczu GieKSy zapadnie dopiero w poniedziałek, kiedy piłkarz przejdzie badania USG. - Jestem umówiony na wizytę u doktora Zygfryda Wawrzynka. Dopiero po badaniu będę widział co mi dolega i czy konieczna będzie pauza. Odczuwam ból, ale nie wygląda to jakoś dramatycznie. Mam nadzieję, że będzie dobrze - puentuje gracz drużyny z Bukowej.