Po stojącym na bardzo dobrym poziomie spotkaniu GKS Katowice wyeliminował z rozgrywek o Puchar Polski wyżej notowane Podbeskidzie Bielsko-Biała. Do rozstrzygnięcia losów rywalizacji konieczna była dogrywka, gdzie decydującą bramkę zdobyli katowiczanie. Po czasie regulaminowym był remis 1:1 (0:0).
Winą za brak awansu do 1/8 finału rozgrywek o krajowy puchar piłkarze Górali obarczali w głównej mierze arbitra Mariusza Złotka, który w drugiej połowie nie porozumiał się ze swoim asystentem i puścił groźną bielską kontrę, która mogła zakończyć się bramką, by po chwili wrócić za akcją w pole karne Podbeskidzia, pokazać Frankowi Adu Kwame czerwoną kartkę i podyktować dla GieKSy rzut karny.
[i]
- Jak my wychodzimy z rzutu rożnego pod naszą bramką, jedziemy sam na sam, a sędzia cofa akcję i pokazuje rzut karny, to ja się chyba nie znam na tyle na przepisach, żeby to komentować[/i] - irytuje się Bartłomiej Konieczny, obrońca bielskiej drużyny. - Sędzia boczny do tego stopnia się rozochocił, że pokazywał co chciał - dodaje.
O dziwo, grając w osłabieniu jednego zawodnika Podbeskidzie wyglądało na boisku lepiej niż grając w pełnym składzie. - Chyba dopiero grając w dziesięciu zaczęliśmy grać w piłkę i zaczęło to wyglądać jak należy. Pojawiła się u nas podwójna motywacja, żeby wbrew przeciwnościom ten awans wywalczyć. Nie udało się, ale nikt nam nie powie, że oddaliśmy go bez walki. Trzeba teraz ten mecz przeanalizować i jak najszybciej o nim zapomnieć - wskazuje 32-latek.
Na boisku nie była widoczna różnica klasy rozgrywkowej, jaka dzieli oba zespoły. - Moim zdaniem, grając w dziesięciu, jechaliśmy z GKS-em jak chcieliśmy. Z gry po tym meczu można było być zadowolonym. Wynik nas na pewno nie ma prawa cieszyć - puentuje gracz drużyny z Rychlińskiego.