Artur Długosz: Jak pan skomentuje potyczkę pomiędzy Śląskiem Wrocław a Cracovią Kraków?
Janusz Gancarczyk: Na pewno zabrakło nam trochę szczęścia, można też powiedzieć, że trochę czasu. Ciężko tak na gorąco cokolwiek powiedzieć. W pierwszej połowie gdybyśmy wykorzystali więcej sytuacji, to być może inaczej skończyłoby się to spotkanie.
Kogo mógłby pan wyróżnić w swoim zespole?
- Kto zasługuje na słowa uznania? Wydaje mi się, że na pewno cała drużyna. Wszyscy dobrze zagrali.
A w zespole z Krakowa?
- W Cracovii? Także ciężko powiedzieć. Oni się głównie bronili; w drugiej połowie już całą drużyną. Później jeden z graczy Cracovii dostał czerwoną kartkę, wtedy już całkiem się cofnęli. Ciężko jest strzelić bramkę, gdy cały zespół się broni.
Co takiego się stało, że zremisowaliście z drużyną z dołu tabeli? Wydawało się, że Śląsk łatwo zdobędzie trzy punkty...
- W tej lidze nie ma słabych zespołów. To, że niektóre drużyny mają mało punktów, nie oznacza, że źle grają. Cracovia to dobry, solidny zespół, który parę lat już gra w ekstraklasie. My jesteśmy beniaminkiem, pokazaliśmy, że jesteśmy zespołem "z boiska" lepszym. Myślę, że wynik nie odzwierciedla tego spotkania. W następnych meczach, jak poprawimy swoją skuteczność, będzie lepiej.
Graliście w niedzielę przy praktycznie pełnych trybunach. Czy ten fakt wyzwolił w was dodatkową mobilizację do lepszej gry?
- Na pewno. Doping był bardzo fajny. Wszystko było bardzo fajnie, szkoda tylko straconych punktów, bo na pewno były one w naszym zasięgu.
Czego zabrakło wam w sobotnim spotkaniu, aby odnieść zwycięstwo?
- Szczęścia.
Tylko tego?
- Tak dokładnie tylko tego.
Wrócił pan na boiska po przebytym urazie. Jak teraz wygląda sytuacja z pana zdrowiem?
- Już jest wszystko dobrze. Miałem trochę naciągnięte więzadła, ale już jest dobrze.