Przed meczem na pewno nikt nie przypuszczał, że wiślacy stracą pięć goli. Przecież w poprzednich osiemnastu kolejkach piłka lądowała w siatce podopiecznych Franciszka Smudy zaledwie 11 razy. Już na samym początku spotkania w Białymstoku kibice byli świadkami kuriozalnej bramki. Rafał Grzyb bez wątpienia chciał dośrodkować piłkę w pole karne Wisły, jednak piłka zeszła z nogi pomocnika Jagi i wpadła za kołnierz bramkarzowi gości.
- Muszę przyznać, że pierwszy gol padł w niewytłumaczalnych okolicznościach i miał ogromny wpływ na to, jak graliśmy dalej. Na pewno mogłem się zachować zdecydowanie lepiej. Przy następnych bramkach raczej nie miałem za wiele do powiedzenia, choć wszystkie zamierzam dokładnie przeanalizować - powiedział po meczu golkiper Białej Gwiazdy Michał Miśkiewicz.
W dalszej części rywalizacji Jagiellonia kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku, wyprowadzając bardzo groźne kontry. Wisła nie tworzyła monolitu w defensywie. Zawodnicy gospodarzy czuli się na boisku swobodnie, świetnie stosowali też pressing już na połowie rywala.
- Staraliśmy się prowadzić grę, ale przeciwnicy szybko nas kontrowali i odbierali nam nadzieję na sukces. Schodząc do szatni jednak każdy z nas liczyć na odwrócenie losów spotkania. Nic nie usprawiedliwia naszej postawy. Zagraliśmy tragiczny mecz - zakończył bramkarz Wisły.