Nauczyliśmy się wyrafinowanej gry - rozmowa z Marcinem Sasalem, trenerem Dolcanu Ząbki

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

10 punktów w czterech ostatnich meczach - ten imponujący dorobek jest dziełem piłkarzy Dolcanu Ząbki. Trener beniaminka I ligi, Marcin Sasal opowiedział portalowi SportoweFakty.pl o przyczynach zwyżki formy zespołu z Mazowsza, a także o tym, jak jego podopieczni czują się w roli gospodarza na stadionie w Nowy Dworze Mazowieckim.

W tym artykule dowiesz się o:

Szymon Mierzyński: Pańska drużyna zdobyła dziesięć punktów w czterech ostatnich meczach, co jest dorobkiem imponującym. Czy to oznacza, że Dolcan okrzepł już po awansie do I ligi?

Marcin Sasal: Od początku rozgrywek potrzebowaliśmy impulsu w postaci pierwszego zwycięstwa. Ono nadeszło w spotkaniu ze Stalą Stalowa Wola. Później przytrafiały nam się wprawdzie gorsze wyniki, jak choćby bardzo pechowa porażka z Podbeskidziem Bielsko-Biała, ale wszystko zaczynało zmierzać w dobrym kierunku. Mamy do czynienia z pewnym paradoksem, gdyż na początku rozgrywek graliśmy lepiej, a wyniki nie były dobre, tymczasem teraz prezentujemy się na boisku nieco słabiej, lecz osiągamy korzystne rezultaty. Nauczyliśmy się grać w sposób wyrafinowany. Już nie prezentujemy radosnego futbolu. Tak było choćby w spotkaniu z Wartą, w którym nie mieliśmy zbyt wielu sytuacji strzeleckich, a jednak potrafiliśmy wygrać. Kluczem do zwycięstwa było skuteczne wybijanie z rytmu rywala i przerywanie jego akcji.

W ofensywie ma pan w drużynie prawdziwą perełkę - Macieja Tataja, który może nie strzela bramek w każdym meczu, ale prezentuje na boisku wszystkie walory, jakie powinien mieć dobry napastnik...

- Co do Macieja, różni trenerzy mieli na jego temat różne opinie. Byli tacy, którzy twierdzili, że powinien on grać w niższych klasach rozgrywkowych. Ja natomiast stawiam na niego, bo wiem, na co go stać. Przeciwko Warcie zdobył dwa gole i był bardzo niebezpieczny dla defensywy rywala. Gdy patrzy się na grę Macieja, od razu można dostrzec, że dużo biega, piłka go szuka i dochodzi do sytuacji strzeleckich, a to jest przecież dla napastnika najważniejsze.

Po ostatnich zwycięstwach znacznie poprawiło się chyba morale w zespole?

- Nie da się ukryć. Zespół jest podbudowany psychicznie tym bardziej, że w niektórych meczach wcale nie wychodzi na boisko w optymalnym zestawieniu. Choćby w spotkaniu z Wartą za kartki pauzowało trzech podstawowych zawodników. Mimo wszystko udaje nam się osiągać dobre wyniki, co bardzo cieszy. Dużym powodem do optymizmu jest też dobra forma fizyczna. Moi piłkarze grają ostatnio co trzy dni, a mimo to nie mają żadnych problemów z kondycją nawet w końcowej fazie spotkania.

Jak pański zespół czuje się w Nowym Dworze Mazowieckim? Niektórzy piłkarze mówią, że nie odczuwają żadnej różnicy między grą na wyjeździe i na stadionie Świtu...

- Mamy do czynienia z prawdziwą paranoją. Ja mieszkam w odległości 80 km od Nowego Dworu Mazowieckiego i dojeżdżam tam po to, by zagrać mecz u siebie. Próbowaliśmy jakoś wytworzyć poczucie atutu własnego boiska. Spotykaliśmy się z całym zespołem w Ząbkach i do Nowego Dworu jechaliśmy razem autokarem. Ale i tak każdy czuł się jak na wyjeździe. Do tego dochodzi fatalny stan murawy na obiekcie Świtu. Ostatni mecz, jaki graliśmy tam z Odrą Opole, był kopaniną bez ładu i składu. Efekt? Wynik 0:0.

Jest jakaś nadzieja na zmianę tego stanu rzeczy?

- Robimy wszystko, by móc grać w Ząbkach. Właściciel klubu jest skory wyłożyć pieniądze na spełnienie przynajmniej podstawowych wymogów licencyjnych, ale wszystko tak naprawdę zależy od burmistrza. Szatnie można zorganizować w kontenerach. Dla samych kibiców dojazd do Nowego Dworu też jest sporym problemem. Jestem przekonany, że jeśli moglibyśmy występować w Ząbkach, frekwencja byłaby znacznie lepsza. Ludzie byliby zainteresowani obserwowaniem naszych meczów tym bardziej, że mamy w I lidze kilku ciekawych rywali, jak choćby Zagłębie Lubin czy Widzew Łódź. A na dzień dzisiejszy nasze spotkania przypominają sparingi. Nie ma na nich atmosfery i często gramy przy pustych trybunach. W moim odczuciu to także ma negatywny wpływ na wyniki.

Wspomniał pan o burmistrzu Ząbek. Czy to oznacza, że władzom miasta nie zależy na Dolcanie?

- Ja nie uczestniczę w rozmowach z burmistrzem, więc trudno mi jednoznacznie wypowiedzieć się na ten temat. Myślę jednak, że rozwiązanie naszych problemów to kwestia kilku decyzji administracyjnych. Przecież o tym, że awansujemy, wiedzieliśmy już w kwietniu. Nikt nie przewidywał oczywiście, że Dolcan znajdzie się na zapleczu ekstraklasy, jednak kwalifikację do nowej II ligi mieliśmy już zapewnioną. Być może wówczas należało myśleć o spełnieniu wymogów licencyjnych. Czas został jednak roztrwoniony, także przez władze miasta. Jak wiadomo, żaden podmiot prywatny nie będzie ładować swoich pieniędzy w stadion należący do OSiR. Pomoc jest oczywiście możliwa, ale musi ona nastąpić na określonych zasadach. A tych zasad na razie nie znamy.

W pańskim zespole gra kilku młodych piłkarzy Legii. Można powiedzieć, że Dolcan jest zapleczem dla klubu z Warszawy?

- Nie stosowałbym raczej takiego określenia. Latem pojawiła się możliwość, by wypożyczyć z tego klubu kilku piłkarzy i zrobiliśmy to. Nie mieliśmy zresztą zbyt wiele czasu na ruchy kadrowe, bo sezon rozpoczynał się już pod koniec lipca. Sprowadzenie zawodników Legii okazało się jednak strzałem w dziesiątkę. Bardzo dobrze spisuje się zwłaszcza Artur Jędrzejczyk, który prezentuje solidny I-ligowy poziom i jest już ograny na tym szczeblu rozgrywek po występach w GKS Jastrzębie. Ponadto mamy w zespole Wojciecha Trochima i Adama Frączczaka, którzy z meczu na mecz grają coraz lepiej i mają szansę rozwijać u nas swoją karierę.

Jak wygląda szkolenie młodzieży w Dolcanie?

- W tej kwestii jeszcze raczkujemy i potrzeba nam czasu, by wychować grupę zawodników gotowych do gry I lidze. Chciałbym jednak podkreślić, że obecnie w moim zespole występuje dwóch wychowanków: Dariusz Dadacz i Marcin Stańczyk. Obaj bez trudu radzą sobie na zapleczu ekstraklasy.

Czy w obecnym stanie personalnym Dolcan jest w stanie utrzymać się w I lidze?

- Absolutnie nie. Na początku sezonu założyliśmy sobie, że w rundzie jesiennej musimy zdobyć tyle punktów, ile się da, by na półmetku nie odstawać od reszty stawki. Zimą usiądziemy do rozmów i być może prezes wyłoży pieniądze na transfery. Ja chciałbym wzmocnić drużynę czterema zawodnikami. Potrzeba nam przede wszystkim napastnika, środkowego pomocnika i bocznego obrońcę. Przydałoby się także zwiększyć rywalizację na pozycji bramkarza, bo gdy w Dariusz Matusiak złamał rękę, na ławce rezerwowych zasiadał bardzo młody zawodnik, który nie był jeszcze przygotowany do gry w I lidze.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)