To duży zaszczyt wyprowadzić drużynę na środek boiska - rozmowa z Łukaszem Matuszczykiem, obrońcą KSZO Ostrowiec

Co się dzieje, kiedy tata jest mamą? Gdzie miał pierwsze brania? Jak wrzucić bramkarzowi piłkę za kołnierz i jak wykonując rzut wolny nie minąć się z futbolówką? Na te pytania oraz wiele innych Łukasz Matuszczyk zdecydował się odpowiedzieć portalowi SportoweFakty.pl.

Anna Woźniak: Ostatnie mecze pokazały, że coś się w waszej grze zacięło.

Łukasz Matuszczyk: Cały czas poruszamy ten temat w szatni, że w poprzednim sezonie potrafiliśmy strzelić jedną bramkę i zachowując czyste konto z tyłu dowieźć zwycięstwo. Teraz strzelamy bramkę i wkrada się jakieś rozluźnienie. Nie potrafię tego wytłumaczyć, bo każdy chce i gramy po to, aby wygrywać i mieć z tego satysfakcję, dając też radość kibicom, bo oczywiście też nam na nich zależy. To oni przychodzą na mecze, dopingują nas, a od kilku meczów dzieje się tak, że pięć minut po strzelonej bramce już remisujemy albo nawet przegrywamy. Na pewno nie jest tak, że wchodzimy do szatni i zapominamy o tym, ale staramy się o tym rozmawiać, wyciągać wnioski, żeby było lepiej.

Od najmłodszych lat chciałeś być piłkarzem?

- Zawsze chciałem kopać piłkę. Zacząłem w wieku ośmiu lat w Piotrcovii Piotrków Trybunalski. Teraz tego klubu już nie ma, jest za to supermarket Intermarche. Poszedłem tam z kilkoma kolegami z bloku. Po jakimś miesiącu poznałem Huberta Robaszka, który swego czasu również grał w KSZO. Do tej pory utrzymujemy kontakt, odwiedzamy się rodzinami. Później, w wieku 17 lat, była trzecioligowa Piotrcovia zarządzana przez pana Ptaka. Trenowaliśmy na obiektach ŁKS w Łodzi, a do szkoły chodziłem w Piotrkowie, więc trzeba było te dwie sprawy jakoś pogodzić. Było ciężko, ale pomagali trenerzy z juniorów. Zdałem maturę i rozpoczął się w moim życiu okres gry w Heko Czermno. Bardzo miło wspominam spędzony tam czas, choć zakończyło się to spadkiem z drugiej ligi, co nie powinno było się zdarzyć, bo potencjał drużyny był duży. Tak to już w piłce jest, że nie można nic przewidzieć. Później był Paradyż, gdzie poznałem Michała Pietrzaka. To, że znaliśmy się już wcześniej z boiska, procentuje teraz, bo łatwiej nam się porozumieć. Czasem dogadujemy się praktycznie bez słów.

Przychodząc do KSZO znałeś tylko Michała Pietrzaka i Radosława Kardasa?

- Zanim przyszedłem do KSZO, znałem również Krystiana Kanarskiego, z czasów kiedy jeszcze grał w Alicie Ożarów. Ja grałem wtedy w Heko Czermno i graliśmy Puchar Polski na szczeblu wojewódzkim - tak to się wtedy nazywało. W dwumeczu lepszy okazał się zespół z Ożarowa. Wtedy właśnie poznałem Kubę Smolaka, jego brata i Krystiana Kanarskiego. Później Krystian przeszedł właśnie do Czermna, tam lepiej się poznaliśmy i trwa to do dzisiaj. Nawet jak już nie graliśmy razem, to zawsze były telefony, pytania o rodzinę.

Od zawsze grałeś w formacji obronnej?

- Przeważnie moją pozycją jest obrona, choć zdarzała się też lewa pomoc.

Ale nie przeszkadza ci to w zdobywaniu bramek.

- Pamiętam taki mecz ze Świtem Ćmielów, który wygraliśmy 13:1, ale wtedy padały takie bramki, że strach. Na przykład golkiper wybijał futbolówkę z piątki, kolega dostawał w biodro i strzelał tak bramkę. Jedna z najładniejszych, a chyba nawet najładniejsza bramka, jaką zdobyłem, to w spotkaniu z Drwęcą. To był 30. metr, wystawienie do boku, piłka po strzale leciała na bramkarza z bardzo dziwną rotacją i tak dziwnie wpadła mu za kołnierz. Nie jest tych bramek jakoś bardzo dużo, ale na przykład miło wspominać, kiedy ustala się wynik meczu, jak z Wisłoką Dębica, gdy grałem już w KSZO.

Czy radość ze zdobytej bramki jest tym większa z racji twoich obowiązków na boisku?

- Po bramce bardzo się cieszę, bo jestem obrońcą i mimo wszystko moja główna rola na boisku jest inna - na pewno nie jest nią strzelanie bramek, ale wtedy cieszą one jeszcze bardziej. Cieszę się również jak dogram dobrą piłkę do kolegów, bo do tego jestem wyznaczony. Tak jest nie tylko w KSZO, ale tak również było w Heko czy Paradyżu. Cieszę się jak ktoś z mojego podania zdobędzie bramkę, bo to właściwie tak jakbym sam ją zdobył. Najważniejsze, żeby drużyna wygrywała. Trzeba tak do tego podchodzić, bo jak każdy będzie ciągnął w inną stronę, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Myślę, że w Ostrowcu jest taka drużyna, że wszyscy idziemy w jedną stronę i osiągniemy awans. My też nie wyobrażamy sobie, że może być inaczej, dlatego też siedzimy po meczach, które ostatnio nam się przytrafiły - nie wyszły i rozmyślamy co zrobić, żeby było lepiej.

Patrząc na statystyki poprzedniego sezonu i obecnej rundy, jesteś żelaznym zawodnikiem KSZO.

- Cieszę się, że zaliczyłem tyle występów w KSZO, że byłem w poprzednim sezonie podstawowym zawodnikiem zespołu. Tym bardziej w takim klubie, bo nie oszukujmy się, że jest to znany w całej Polsce klub i na pewno ma dobrą markę. Nawet po tych drużynach, które przyjeżdżają grać do Ostrowca, widać, że praktycznie wszystkie grają jednym napastnikiem z przodu i przede wszystkim bronią się. Dla mnie to po prostu zaszczyt, że w tylu meczach wystąpiłem w zeszłym sezonie i nawet w obecnej rundzie.

O kilka minut wyprzedził cię tylko Radosław Kardas.

- Radek jak wiadomo też jest mocnym punktem drużyny, zawsze daje z siebie maksimum. Akurat tak się zdarzyło, że to on mnie wyprzedził, ale to żadna hańba. Historia jest taka, że Radka też poznałem w Czermnie, więc trochę już się znamy. W Piotrcovii też występowaliśmy razem, choć wtedy akurat ja nie grałem za dużo. Bardziej skupiłem się wtedy na nauce, ale rzeczywiście gramy już razem długo i w jakiś sposób na pewno rozumiemy się na boisku. Chciałoby się, żeby było tak jak w poprzednim sezonie, gdzie mało kto nam potrafił - szczególnie pod koniec sezonu - strzelić bramkę, natomiast w tych ostatnich czterech spotkaniach za łatwo dajemy je sobie strzelać.

Kibice jak wiadomo oczekują więcej, ale wyniki są takie, że różnice punktowe w tabeli są naprawdę niewielkie.

- Tabela ligowa jest taka, że bardzo mała różnica punktów dzieli pierwszy zespół od nawet dziesiątego. Jedno jest pewne; nie spuścimy głów i na pewno będziemy grali do samego końca. Zostały jeszcze dwa mecze z tej rundy i dwa z wiosennej do rozegrania jesienią. Ale zobaczymy. Będzie zima i z pewnością trenerzy i zarząd podejmą jakieś decyzje, żeby tylko było lepiej, ja jestem za tym, żeby ten klub dalej się rozwijał, bo zżyłem się już z nim. Obiekty jakie tutaj są, atmosfera wokół klubu bardzo mi się podoba i myślę, że każdy chciałby występować w takim klubie. Ja nie bardzo mam co porównywać, ale środowisko piłkarskie w Ostrowcu jest wymagające i zawsze jest tak, że nie da się zadowolić wszystkich kibiców. Tak jest wszędzie, ale staram się wykonywać to co robię najlepiej jak tylko potrafię.

Często wykonujesz stałe fragmenty gry. Które są twoim największym atutem?

- Trudno samego siebie oceniać, ale myślę, że moim największym atutem są rzuty wolne, jednak te z dalszej odległości, choć nie ukrywam, że za trenera Wiśniewskiego trenowaliśmy z bliższej odległości i wydaje mi się, że ten element poprawiłem po tych treningach. Jednak mimo wszystko wolę wykonywać pośrednie, bezpośrednie jednak z dalszej odległości. Jeśli chodzi o rzuty rożne, to staram się dogrywać piłki na piąty, siódmy metr, bo zawodnicy są odpowiednio ustawieni i każdy wie, w które miejsce wchodzi, wtedy jest szansa na zdobycie bramki. Który stały fragment by to nie był, staram się go wykonać jak najlepiej. Są dwa, trzy sposoby rozegrania stałych fragmentów. Jak są rzuty rożne, staram się wrzucić na piąty, siódmy metr. Przy rzutach wolnych też mamy kilka opcji, choć wiadomo, że nie można ich mieć też za dużo, bo można łatwo przekombinować. Z własnego doświadczenia wiem, że wszyscy mogą wtedy przebiec i nikt nie trafi w piłkę (śmiech).

Nie tak dawno nastąpiła zmiana szkoleniowca w KSZO. Czy treningi pod okiem Wiesława Wojno bardzo różnią się od tych u trenera Andrzeja Wiśniewskiego?

- U trenera Wojno jest dużo więcej taktyki, trener dużo z nami rozmawia. Jak każdy człowiek jest inny, tak i trenerzy. Trener Wiśniewski ćwiczył z nami dużo stałych fragmentów. Trener Wojno z kolei postawił na taktykę. Bardzo dużo na treningach gramy piłką. Staramy się grać po ziemi.

W poprzednim sezonie tylko kartki były w stanie wykluczyć cię z gry. Zawsze tak było?

- W poprzednim sezonie pauzowałem tylko za kartki, omijały mnie kontuzje. Po meczu z Hetmanem miałem stłuczony przyczep w kostce, ale to nic poważnego. W juniorach w ŁKS złamali mi lewą nogę. To była bardzo poważna kontuzja, bo zerwane było wszystko co można było zerwać w stawie skokowym plus złamany piszczel. Ale wszystko dobrze się skończyło. Rodzice trochę się obawiali o moje zdrowie po tej kontuzji. Ja też miałem obawy, ale te minęły po pierwszym mocniejszym uderzeniu. Wszystko w psychice się wymazało.

Wielu piłkarzy ma boiskowe ksywki. Ty również, więc zdradź tajemnicę skąd się wziął "Brasil"?

- Nie wiem skąd to się pojawiło, ale to koledzy w Czermnie tak wymyślili. Nie pamiętam dokładnie sytuacji, ale ksywka została.

To jeszcze ustalmy raz na zawsze i u źródła: pisana przez "s" czy przez "z"?

- Niech będzie, że przez "s" (śmiech).

Obserwując cię na treningach, widać, że jesteś skłonny do robienia kolegom z drużyny psikusów.

- Kiedyś koledzy z drużyny ozdobili niebieskim markerem moje białe buty. Nie dało się tego nie zauważyć, ale po treningu szybko ten napis zniknął. Za ten żart nie mogłem się odwdzięczyć, gdyż nadal nie wiem, kto to zrobił. Na pewno jest kilku chłopaków, których trzymają się żarty. Najczęściej ofiarami padają młodzi zawodnicy. Czasami dla rozładowania atmosfery robi się jakieś psikusy i myślę, że młodzi zawodnicy nie mają się na co obrażać. Taki już los młodego piłkarza. W Czermnie często robiliśmy kawały z moim bardzo dobrym kolegą - Krzyśkiem Trelą. Opowiadaliśmy na przykład ile to nie mamy kaczek, gęsi, ziemniaków do wykopania, a młodzi zawodnicy podchodzili i prosili, żeby im przywieźć ziemniaków na spróbowanie.

Czy ze współlokatorami też jest tak wesoło?

- W Ostrowcu mieszkam z Kelim i Pietrzem i to naturalne, że często się widujemy (śmiech). Jest z chłopakami bardzo wesoło, tym bardziej, że z Michałem znamy się już jakiś czas. Często przed meczami jemy chińszczyznę, którą Michał przygotowuje. Ma jakieś swoje dania, w których mocno się czuje i nie ukrywam, że i mi smakuje. Czasami zdarzy mu się zapomnieć, że zostawił coś na kuchni, podczas rozmowy z dziewczyną, ale są to wyjątki. Michał jest bardzo pociesznym człowiekiem. Czasami wieczorem, gdy ja już śpię, przychodzi i wyłącza telewizor. Nie narzeka też na to, że chrapię - a jest to moja mocna strona (śmiech).

Czym interesujesz się poza piłką?

- Prezes Heko miał za stadionem staw i tam spróbowałem wędkowania. Tam miałem swoje pierwsze brania. Interesuję się również motoryzacją. Nie jest to jakaś ogromna pasja, ale lubię oglądać programy motoryzacyjne. Jeśli się jednak coś stanie przy samochodzie, to nie biorę się za to, bo pewnie jeszcze bardziej bym popsuł. Wolę wtedy odstawić auto do mechanika. W młodości mama mnie ganiała, że nikt w rodzinie nie miał więcej zegarków ode mnie, bo jak się zepsuł, to próbowałem sam rozkręcić i przeważnie na tym żywot zegarka się kończył. Ale zawsze dużo części zostawało na drugi. Choć myślę, że ogólnie mama nie ma co narzekać, bo razem ze starszym bratem na jakichś ludzi wyrośliśmy.

Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu?

- Na pierwszym miejscu jest oczywiście rodzina, później praca. Mam dwie urocze córeczki – Łucję i Kasię. Łucja ma 2,5 roku, a Kasia 7 miesięcy. Mając w domu trzy kobiety, niewiele mam do powiedzenia, ale nie jest źle (śmiech). Najgorsze jest to, ze ja jestem tutaj, a żona tam pracuje. Rano żona zawozi je do żłobka. Pomagają nam rodzice i jakoś dajemy sobie radę. Przynajmniej dwa razy w tygodniu staram się jeździć do domu. Bardzo za nimi tęsknię. Gdybym podpisał tutaj dożywocie, to ściągnąłbym rodzinę do Ostrowca. Na pewno będę starał się z żoną wychować córki na mądre dziewczyny. Już kiedyś rozmawialiśmy z żoną o tym, że chyba będę musiał chodzić do sąsiada, jak dziewczyny zajmą mi łazienkę.

Więc przewijanie dzieci również nie jest ci obce?

- Muszę powiedzieć, że jak zostałem po raz pierwszy sam z moją starszą córką, to potrafiła zrobić wszystko. Gdy żona poszła pierwszy raz po porodzie do pracy, gdy przewijałem małą, schyliłem się po pampersa, a ona w potrafiła w tym czasie zsikać mi na głowę (śmiech). Szkołę życia przeszedłem. Ale jak tylko przyjeżdżam do domu, to staram się zabrać obie dziewczynki np. na spacer do lasu, żeby żona miała trochę czasu dla siebie, bo w tygodniu nie ma go za wiele. Strasznie tęsknię za domem, za żoną i dziećmi, będąc na wyjeździe. W domu jest całkiem inna atmosfera, która pozwala mi się wyluzować. Psychika inaczej wtedy pracuje. Z KSZO mam podpisany kontrakt jeszcze na pół roku i zobaczymy co będzie dalej.

Po poprzednim sezonie miałeś jakieś propozycje zmiany klubu?

- Przed tą rundą miałem propozycję z mojego rodzinnego miasta, ale nie z klubu, w którym się wychowałem, a z Concordii Piotrków Trybunalski, była propozycja ze Stróży, z Gawina Królewska Wola. Ale chcę wypełnić jak najlepiej kontrakt, który podpisałem z KSZO.

Twoim wymarzonym klubem, w którym chciałbyś grać jest...

- Na pewno moim wymarzonym klubem byłby taki, który byłby blisko mojego domu, tak, żebym mógł codziennie przebywać z moją rodziną. Teraz nie mam możliwości być codziennie w domu, ponieważ wiadomo, że muszę być w jak najlepszej dyspozycji.

Miałeś okazję założyć opaskę kapitana. To jakoś dodatkowo mobilizuje?

- Jest to wyjątkowy moment, kiedy zakłada się opaskę kapitana. Chociaż nie mówię, że mnie to dodatkowo nie usztywnia. Na pewno mobilizuje w jakiś dodatkowy sposób, ale jednocześnie czuję na sobie dodatkową odpowiedzialność. Ale jestem zadowolony, że koledzy obdarzyli mnie takim zaufaniem i że kilkakrotnie tą opaskę mogłem założyć. Tym bardziej to cieszy, jeśli mecz jest wygrany. Na pewno jest to duży zaszczyt wyprowadzić drużynę na środek boiska.

Powiedz jak wygląda procedura wyboru kapitana?

- Przed każdą rundą jest głosowanie i wybiera się spośród wszystkich zawodników kapitana i dwóch zastępców. Jeśli pierwszy kapitan, którym u nas jest Krystian Kanarski nie może grać, to wtedy opaskę zakłada następny w głosowaniu. Czasami zdarza się, że trener wskaże zawodnika, który ma zagrać z funkcją kapitana. Różnie to jest w klubach. Niektórzy trenerzy ustalają, że kapitanem jest najstarszy zawodnik, lub ten z największą liczbą rozegranych meczów. Ta funkcja daje możliwość porozmawiania z sędzią o pewnych sytuacjach na boisku odrobinę dłużej bez otrzymania za to żółtej kartki. Choć ja już w tym sezonie nazbierałem sporo żółtych kartek. Nie zawsze arbitrzy patrzyli na mnie łaskawym okiem. Czasami są takie sytuacje, że po prostu trzeba sfaulować, złapać za koszulkę, przewrócić, żeby się akcja dalej nie potoczyła, i nie skończyło się stratą gola. Jeśli podejmuję się interwencji, nie kalkuluję. Jak to czasami mówią: "piłka może przejść, zawodnik nie".

Trudniej gra się z tą świadomością, że już jest jedna kartka?

- Wtedy są już w głowie myśli, żeby grać ostrożniej. W Suwałkach nie udało mi się jednak tego uniknąć i musiałem przedwcześnie opuścić boisko, ale po pierwszej żółtej kartce już to siedzi w głowie, że trzeba uważać.

Nie macie się już czasem dość z kolegami z drużyny?

- Po obozach przygotowawczych, gdzie cały czas przebywamy razem, czasami widać, że już mamy siebie dość, najlepiej jakbyśmy rozjechali się do domów. Ale mijają dwa, trzy dni i człowiek już tęskni za tymi twarzami, żeby się razem pośmiać, żeby poczuć tę atmosferę szatni.

Dobry bramkarz za plecami pomaga w grze obrońcom?

- Na pewno tak. Z Rafałem w bramce współpracuje mi się bardzo dobrze. Jest to jeden z lepszych bramkarzy, jakich miałem okazję poznać w swojej przygodzie z futbolem.

W ekipie KSZO jest jeden Słowak - Tomas Libič. Myślisz, że zaaklimatyzował się już na dobre w zespole?

- Przed meczem ze Słowacją, chłopaki chodzili za Tomasem, głównie Dymek i mówili, że będzie 5:0 dla Polski. Tomas to wszystko obraca w żart. Myślę, że Tomas bardzo dobrze się zaaklimatyzował w Ostrowcu i w drużynie. Jest to sympatyczny kolega i mam nadzieję, że dobrze się tu czuje.

Komentarze (0)