Marcin Ziach: Maris, wróciłeś przed ponad rokiem do Polski po nieudanym epizodzie w Amice Wronki. Nie obawiałeś się, że i w Zabrzu będzie podobnie?
Maris Smirnovs: W Amice spędziłem rok i nie byłem tam kluczowym zawodnikiem. Więcej siedziałem na ławce i na trybunach niż grałem, dlatego zdecydowałem się wrócić na Łotwę. Kiedy dostałem propozycję przyjazdu na testy do Górnika nie zastanawiałem się zbyt długo. Przyjechałem i jak się później okazało udało mi się przekonać do siebie trenera i zostałem tutaj na dłużej.
W perspektywie czasu jaki tu jesteś postąpiłbyś tak samo czy jednak nie zdecydowałbyś się wrócić do Polski?
- Na pewno nie. W Zabrzu jest dobra atmosfera do robienia piłki nożnej, bogaty sponsor i świetni kibice. Naprawdę bardzo się cieszę, że tu mogę być, bo tutaj dobrze się czuję. W zeszłym sezonie grałem więcej, teraz gram mniej, ale Zabrze to dla mnie teraz drugi dom.
Jak na obcokrajowca bardzo dobrze mówisz po polsku. Łotewski i polski to podobne języki?
- Nie, raczej nie. W języku polskim jest dużo syczących głosek i może w tym są te języki do siebie podobne, ale raczej Polak nie umiałby zrozumieć Łotysza mówiącego w języku narodowym i odwrotnie. Ja po prostu chciałem się nauczyć polskiego i mi się to udało, choć jeszcze mam braki bo to trudny język (śmiech).
Podoba ci się w Polska jako kraj?
- Polska jest bardzo ładna. Polacy też są bardzo gościnni, ciepli i to jest bardzo miłe. W Polsce podobają mi się góry i morze. Jest tutaj dużo zielonych terenów gdzie można odpocząć. Naprawdę bardzo mi się ten kraj podoba.
Wróćmy do tematów czysto sportowych. Jakie są według ciebie przyczyny słabszej postawy Górnika w lidze?
- Wydaje mi się, że to chyba są aspekty psychiczne, bo fizycznie nie wyglądamy wcale najgorzej. Brakuje nam skuteczności i celności pod bramką rywala i nie strzelamy bramek. Wiemy jednak, że to kryzys przejściowy i uda nam się go pokonać. Ja w to bardzo wierzę i inni zawodnicy także.
Letnie sparingi jednak nie dawały najmniejszych znaków, by były jakieś powody do niepokoju. Byliście maszyną do zdobywania bramek.
- Sparingu nie można przyrównać do meczu ligowego. Tutaj jest zupełnie inna presja i inna gra. Jak w sparingu tracisz bramkę to tracisz tylko ją, a w lidze przy straconej bramce tracisz szanse na zwycięstwo i punkty. W sparingach graliśmy dobrze, a teraz trochę nam nie idzie, ale na pewno będzie dobrze.
Warsztat trenera Wieczorka bardzo się różnił od tego, jaki prezentuje trener Kasperczak?
- Tak, bardzo. Trener Wieczorek bardzo naciskał na taktykę i trening siłowy. Z trenerem Kasperczakiem jest więcej gry piłką i szkolenia techniki, skuteczności. Obaj są jednak bardzo dobrymi trenerami i dużo się od nich nauczyłem.
Twoja pozycja w drużynie po kontuzji jakiej doznałeś w zeszłym sezonie osłabła. Co chcesz zrobić żeby tą pozycję odzyskać?
- Przede wszystkim muszę dawać z siebie wszystko na treningach. Obecnie gram raczej tylko w meczach Pucharu Ekstraklasy, co na pewno jest jakimś przedsmakiem ligi. Jeśli będę w pełni gotów do gry to trener na pewno to zauważy i nagrodzi to miejscem w pierwszym składzie. Ja się nie załamuję, a nadal walczę o swoje, bo wiem na co mnie stać i czuję, że z Górnikiem osiągnę jeszcze wiele.
Myślisz, że obecnie środek defensywy Górnika Tomasz Hajto z Marisem Smirnovsem jest najlepszym rozwiązaniem?
- Ciężko mi powiedzieć, bo to pytanie dla trenera. Ja z Tomkiem grałem w tamtym sezonie na środku obrony i współpracowało mi się z nim dobrze. To prawdziwy lider defensywy. Jeśli trener uzna, że to ja powinienem grać obok Tomka na środku obrony to zagram. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do składu Górnika.
Mało, kto wie, że spędziłeś jedną rundę w jednym z najbardziej znanych klubów z Rumunii, Dinamie Bukareszt. Jak wspominasz ten okres?
- Nie mogę go wspominać dobrze, bo zagrałem tam tylko jeden mecz i po tym zmieniłem klub, bo ani ja ani Dinamo nie było zainteresowane dalszą współpracą. Na pewno jest to powód do dumy, ze mogłem być w tak znanym klubie, ale jestem realistą i wolę być tam, gdzie mogę grać i przyczyniać się do wyników drużyny. W Rumunii tej możliwości nie miałem.
W sezonie, w którym tam byłeś jednak Dinamo sięgnęło po mistrzowski tytuł. Jesteś więc mistrzem Rumunii...
- (śmiech) Zagrałem jak wspomniałem tam jeden mecz, ale zawsze tytuł jest tytułem. Nie zapisuje jednak tego w swoim CV bo sezon w Rumunii ma znacznie więcej niż jedną kolejkę. Jakaś satysfakcja jednak zawsze jest, choć ta jest bardzo niewielka.
Najlepszy okres w swojej karierze miałeś chyba w łotewskim Ventspilsie. Grałeś z tą drużyną w Pucharze UEFA i zdobyłeś dwukrotnie puchar Łotwy.
- Tak, czas spędzony w Ventspilsie wspominam bardzo dobrze. Grałem tam dużo i dobrze, doceniano mój wkład w grę drużyny. Zagrałem też z nimi w Pucharze UEFA i tam właśnie podczas meczów z Amicą Wronki wpadłem w oko temu klubowi, który szybko potem mnie ściągnął do siebie.
Decyzja o przejściu do Amiki chyba nie była najlepsza. Zaledwie osiem meczów w czasie roku gry we Wronkach to nie najlepszy wynik.
- Ja zawsze cieszę się z tego co jest. W Amice zdobyłem jakieś doświadczenie, które kiełkowało i potem wróciłem do Polski do Górnika Zabrze. Nie żałuję raczej żadnej ze swoich decyzji, bo w każdym klubie, w którym grałem czegoś się nauczyłem. To bardzo fajna sprawa.
Wypada żeby zawodnik, który zaliczył dwadzieścia dwa spotkania w kadrze Łotwy siedział na ławce ostatniego zespołu polskiej ekstraklasy?
- Na pewno na ławce nie jest dobrze siedzieć, ale zawsze ktoś musi być tym rezerwowym. To też bardzo ważna dla drużyny rola, bo jak ktoś musi zejść z boiska ty go musisz zastąpić jak najlepiej wchodząc z ławki. Na pewno chciałbym grać w pierwszym składzie Górnika, ale na razie trener ma inną wizję i sadza mnie na ławce. Ja to szanuję i nadal wytrwale walczę o miejsce w składzie Górnika.
Czego na zakończenie mógłbym ci życzyć, Maris?
- Na pewno zdrowia, bo to bardzo ważne. I żebym więcej grał dla Górnika, bo bardzo lubię ten klub (śmiech).