- W drugiej połowie cały czas "siedzieliśmy" na Legii. Stwarzaliśmy wiele sytuacji, było wiele strzałów, dośrodkowań, rzutów wolnych. Zabrakło dokładności, kilka centymetrów w lewo, prawo. Coś zawsze było nie tak. Jest nad czym ubolewać. Co najmniej punkt był do zdobycia i się nam należał - przyznał po meczu z Legią Warszawa Mateusz Możdżeń, obrońca poznańskiego Lecha.
Grający po prawej stronie defensywy piłkarz miał sporo pracy w walce z Henrikiem Ojamą, ale ze swoich obowiązków wywiązywał się prawidłowo. - Tylko raz uciekł mi w drugiej połowie, kiedy wyszedł sam na sam, a później obronił to Maciek i był faulowany. Nie było źle, a byłem przekonany, że kiedy wejdzie jeszcze Jakub Kosecki, to może być ciężko. Przeciwko tak szybkim zawodnikom trudno się gra. Poza tym chłopacy zawsze mnie asekurowali - stwierdził sam zainteresowany.
Podopieczny trenera Mariusza Rumaka szczerze przyznał, że rywal był jak najbardziej w zasięgu poznaniaków, a aktualny mistrz Polski nie zaprezentował się z dobrej strony. - Nie widziałem, żeby Legia grała tak słabo w drugiej połowie. Wystarczy porównać ją z meczem w zeszłym sezonie, gdzie nie mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia - powiedział Możdżeń.
Wiele kontrowersji wywołała sytuacja z 38. minuty, po której padła bramka. Miroslav Radović wykorzystał swoje boiskowe doświadczenie. Czy Lechowi brakuje boiskowego cwaniactwa? - Trudno pod tym względem porównywać niektórych graczy, bo między Karolem Linettym a Radoviciem jest 10 lat różnicy, ale czy brakuje nam cwaniactwa? Wiadomo, ze zawsze przydadzą się stałe fragmenty, bo z nich potrafimy zdobywać bramki. Każdy ma swój charakter grania. Na przykład "Teo" (Łukasz Teodorczyk - przyp. red.) to silny facet, który przewraca się tylko w ostateczności - odpowiedział na zakończenie.