Twój jubileuszowy mecz w ekstraklasie, w której debiutowałeś w 1998 roku, nie zakończył się zwycięstwem Ruchu. Nie o takim wyniku marzyliście przed rozpoczęciem tego pojedynku?
Wojciech Grzyb: Po raz dwusetny zagrałem w ekstraklasie, ale mecz z Arką był dla mnie jak każdy inny. Otrzymałem kwiaty i gratulacje, ale nie myślałem o moim święcie. Najważniejsze było zdobycie trzech punktów. Szkoda, że się nie udało. Uważam, że mimo wszystko remis jest dla nas porażką. Cóż z tego, że nie straciliśmy bramki, skoro znowu nie strzeliliśmy gola. A mieliśmy ku temu kilka świetnych okazji. Marcin Sobczak i przede wszystkim Piotrek Ćwielong mogli się pokusić o jakieś trafienie. Uważam, że jeden gol wystarczyłby nam do wygrania meczu.
Mecze jubileuszowe mają dla ciebie jakieś znaczenie?
- Staram się nie przywiązywać do nich zbyt dużej wagi, bo żaden z nich nie był dla mnie szczęśliwy. W barwach Odry Wodzisław, grając setny mecz w lidze, przegrałem w Katowicach z GKS. W debiucie w ekstraklasie w zespole Ruchu Radzionków również przegrałem w Katowicach. Za to setny mecz w barwach Ruchu Chorzów, licząc wszystkie mecze ligowe i pucharowe, wygrałem z Lechem 2:0. Nie jest więc tak źle. W dwieście pięćdziesiątym na pewno wygram.
Jako prawemu obrońcy dużo trudniej było ci włączać się do akcji ofensywnych zespołu. Kilka razy znalazłeś się jednak pod bramką Arki.
- Mocno się zaangażowałem w grę ofensywną. Nawet nie wiem czy czasami zbyt mocno nie szedłem do przodu, bo skutkowało to błędami z tyłu. Na szczęście koledzy z tyłu dobrze mnie asekurowali i ustrzegliśmy się utraty bramki. Brakowało nam przede wszystkim precyzji. Z przodu zabrakło nam również wykończenia i przede wszystkim ostatniego podania. Trochę namieszaliśmy pod bramką Arki atakując prawą stroną, ale dla nas najważniejsze jest to, że niestety nic nie wpadło do bramki. Musimy to przeboleć i teraz musimy zrobić wszystko, żeby we wtorek zrehabilitować się i wygrać ze Śląskiem.
Remis jest według ciebie sprawiedliwym wynikiem?
- Nie. Może z boku tego nie było widać, ale Arka zagrała typowo na remis. Oni chcieli przede wszystkim przerwać fatalną passę i nie przegrać nie tracąc przy tym bramki. Udało im się to i na pewno się z tego cieszą. My z kolei staraliśmy się kreować grę i atakować. Z perspektywy trybun podział punktów może być zasłużony, ale ja mam inne zdanie. Być może po analizie spotkania na wideo zmienię opinię. Uważam jednak, że chociażby z racji stworzonych sobie sytuacji bramkowych, zasłużyliśmy na trzy punkty.
W dwóch meczach z Arką i Śląskiem Ruch chciał wywalczyć sześć punktów. Wiadomo już, że celu nie osiągnięcie. Możecie co najwyżej wywalczyć cztery "oczek".
- Powiem szczerze, że po cichu myślałem, że cztery punkty w dwóch najbliższych meczach to będzie minimum. Z tego wynika, że w następnym pojedynku pozostaje nam tylko wygrać. Ze Śląskiem czeka nas bitwa. Kto wie, być może nawet większa niż w spotkaniu z Arką. Wrocławianom w pojedynku z Piastem podwinęła się noga i na mecz z nami będą na pewno podwójnie zmobilizowani. Przerwali świetną passę meczów bez porażki, a to podrażnia ambicję. My nie patrzymy jednak na naszych przeciwników. Nie ważne czy to Arka, Śląsk, Legia, Wisła. Zawsze będziemy grali o zwycięstwo.
Po dwunastej kolejce zrównaliście się punktami z Polonią Bytom. Ruch już nie jest najlepszą drużyną na Górnym Śląsku?
- Nie myślimy o tym. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ze śląskich drużyn to my jesteśmy najwyżej. Wygraliśmy z Polonią bezpośredni pojedynek, więc wciąż jesteśmy przed nimi (śmiech). Na pewno trzeba mieć szacunek do bytomskiego klubu. Oglądaliśmy ich mecz z Legią. Po raz kolejny "czapki z głów" przed drużyną z Bytomia. Cieszę się, że zrównali się z nami punktami. Chociaż z drugiej strony, po spotkaniu z Arką chciałbym być dwa "oczka" przed nimi. To dobrze, że kolejny śląski zespół punktuje i to z potentatem polskiej ligi.