Marcin Ziach: Kto Górnikiem wojuje...

Niespełna pięć miesięcy funkcję prezesa Górnika Zabrze pełnił Zbigniew Waśkiewicz. Były rektor AWF Katowice i szef Polskiego Związku Biathlonu. Gość, który w serca wielu wlał nadzieję na lepsze jutro.

Górnik Zabrze znalazł się nad przepaścią. W klubie nie płacą od początku roku, a cała kasa, którą ostatnio na Roosevelta przelano, poszła na zawarcie i późniejszą realizację porozumień przed procesem licencyjnym. Te uregulowano w 95 proc. i niewykluczone, że na tym się skończy. Główny architekt rozmów Zbigniew Waśkiewicz podał się bowiem do dymisji. Trudno się temu dziwić.

Prezes, doktor, rektor przez włodarzy miasta został potraktowany jak żółtodziób. Zawarty w marcu układ był jasny. Miasto gwarantuje środki na bieżące utrzymanie klubu, a Waśkiewicz - zadłużony po uszy Górnik - wyprowadza na finansową i organizacyjną prostą.
[ad=rectangle]
Plan prosty. Tak banalny, że nie trzeba być doktorem ekonomii, by do tego dojść. Wydawać mniej niż się zarabia. Pierwszy kroczek uczyniono. Latem udało się koszty utrzymania kadry zmniejszyć o 30 proc.

Wszystko przebiegało zgodnie z nakreśloną strategią. Drużyna utrzymała się w lidze, dostała licencję z nadzorem finansowym, a piłkarze oraz pozostali wierzyciele otrzymali część zaległych pieniędzy. Ktoś jednak kogoś nabił w butelkę. Dał tylko połowę tego co trzeba było. Faceta, który był najlepiej wykształconym prezesem T-Mobile Ekstraklasy potraktował jak żółtodzioba. Uczniaka, którym doktor-profesor Waśkiewicz dawno już nie był.

Urażono jego dumę, bo on - pewny realizacji złożonych przez miasto obietnic - został zrobiony w jelenia. Dał się oszukać, a co gorsza oszukał tych, którzy mu zaufali. To było poniżej pasa i honoru. Waśkiewicz złożył dymisję.

Wcześniej rubaszny wiceprezydent Zabrza zdążył zrugać go w mediach za wyciąganie brudów, zapewniając, że siedem miesięcy bez pensji w Górniku to nic nadzwyczajnego. Nie pomogły rozmowy oficjalne i te nieoficjalne. W tym roku więcej kasy na klub miasto nie wyłoży, a że w sejfie pustki... nikogo to nie interesuje.

Z Górnika w miejskim magistracie zrobiono sobie największą tubę wyborczą. Patrząc na lans prezydent Zabrza na biednym jak mysz kościelna klubie, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Do tego coraz częściej wychodzą na jaw informacje, że poszczególni inwestorzy są z miasta odsyłani z kwitkiem. Tak się stało z STS, tak się stało z Niemcami, którzy zainwestowali w Lechię Gdańsk...

Cztery lata temu Małgorzata Mańka-Szulik Górnikiem wygrała wybory. Jeszcze w piątek - kilka godzin przed ciszą wyborczą - przy Roosevelta odbyła się konferencja, na której zaprezentowano wizualizację stadionu. Budowa tego ma już dwuletni poślizg, a klub - muszący z dyktatu włodarzy miejskich grać na placu budowy - ledwo zipie. Kto wie czy w świetle ostatnich wydarzeń nie ziści się parafraza "kto Górnikiem wojuje, przez Górnika zginie".

Co będzie dalej? W piątek zbierze się kolejna rada nadzorcza, która wybierze na prezesa osobę całkowicie sterowalną. Figurant będzie siedział na fotelu i podpisywał papierki, a wszelkie decyzje zapadać będą w gabinecie Mańki-Szulik. O swoim klubie prezes dowiadywać będzie się z mediów. Tak jak eks-prezes Artur Jankowski o odejściu Adama Nawałki do pracy z kadrą.

Ot, taka zabrzańska rzeczywistość...

marcin.ziach@sportowefakty.pl

Komentarze (0)