Spotkanie zaczęło się od groźnej akcji gospodarzy. Już w 2. minucie Olafur Karl Finsen wpadł w pole karne i oddał kąśliwe uderzenie, po którym Jasmin Burić musiał się wykazać niemałymi umiejętnościami. Później jednak obraz gry był taki jak przewidywano. Inicjatywę przejął Kolejorz, który raz po raz nękał miejscowych.
W 11. minucie podopieczni Mariusza Rumaka mogli objąć prowadzenie, ale Gergo Lovrencsics - stojąc kilka metrów przed bramką - nie potrafił zadać ciosu i piłka po jego strzale zatrzymała się na interweniujących obrońcach. Kilka chwil później Stjarnan uratował Ingvar Jonsson, zatrzymując soczystą próbę Szymona Pawłowskiego.
Były piłkarz KGHM Zagłębia Lubin, a także skrzydłowy z Węgier należeli do głównych aktorów widowiska. Brali na siebie ciężar gry, a ten drugi egzekwował też większość stałych fragmentów. Cóż jednak z tego, skoro Lech nie umiał postawić kropki nad "i".
[ad=rectangle]
Po przerwie poznaniacy zaczęli grać z wiatrem, więc teoretycznie powinno być im łatwiej. Teoretycznie... bo w 48. minucie powtórzył się koszmar z wyprawy do Estonii w poprzedniej rundzie. Fatalnie zachowali się Burić i Marcin Kamiński, którym zabrakło elementarnej komunikacji. W efekcie żaden nie ruszył do piłki we własnym polu karnym, a tę przejął Rolf Toft i wpakował ją do siatki.
Wicemistrz Polski na własne życzenie znalazł się pod ścianą i choć rzucił się do ataku, to przeżywał niemiłosierne męki, gdyż futbolówka za nic w świecie nie chciała wpaść do islandzkiej bramki. W 53. minucie Jonsson fenomenalnie obronił strzał Vojo Ubiparipa, siedem minut później równie pięknie zatrzymał uderzenie Lovrencsicsa, zaś w 74. minucie wyręczył go obrońca, który na linii zatrzymał główkę serbskiego napastnika Kolejorza.
Niesamowita była momentami przewaga Lecha, lecz towarzyszyła jej równie wielka indolencja. W samej końcówce nerwy w szeregach wicemistrza Polski wzięły górę i niestety drogi do siatki znaleźć mu się nie udało. Gdy spojrzymy na statystyki (17:4 w strzałach dla Kolejorza), to aż trudno uwierzyć, że na tablicy wyników pozostało 1:0 dla gospodarzy. Tak się jednak stało i ekipa Mariusza Rumaka zafundowała swoim kibicom przykrą powtórkę z poprzedniej fazy, gdy w pojedynku wyjazdowym także 0:1 uległa JK Nomme Kalju.
Zanosi się na bardzo nerwowy rewanż, choć nadzieje na awans wciąż są duże - zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę sam przebieg meczu w Gardabaer. W tym kontekście trudno pechowo grających poznaniaków nadmiernie krytykować, choć trzeba przyznać, że - nie po raz pierwszy - ich nieskuteczność była wręcz porażająca.
Stjarnan FC - Lech Poznań 1:0 (0:0)
1:0 - Rolf Toft 48'
Składy:
Stjarnan FC: Ingvar Jonsson - Niclas Vemmelund, Martin Rauschenberg, Daniel Laxdal, Hordur Arnason, Pablo Punyed (90+3' Heidar Aegisson), Michael Praest, Atli Johannsson, Arnar Bjorgvinsson (84' Johann Laxdal), Olafur Karl Finsen, Rolf Toft.
Lech Poznań: Jasmin Burić - Tomasz Kędziora, Hubert Wołąkiewicz, Marcin Kamiński, Luis Henriquez, Łukasz Trałka, Kasper Hamalainen (70' Muhamed Keita), Darko Jevtić, Gergo Lovrencsics (87' Barry Douglas), Szymon Pawłowski, Vojo Ubiparip.
Żółta kartka: Pablo Punyed (Stjarnan).
Sędzia: Ognjen Valjić (Bośnia i Hercegowina).
Widzów: 1000.
[event_poll=30361]