- Ta bramka to mój osobisty sukces. Miałem trzy poważne operacje i trzy długie rehabilitacje po nich. Udało mi się wrócić na boisko, udało mi się grać w ekstraklasie i - jak widać - mogę też strzelać bramki. Fajnie pokazać ludziom, że jednak można odwrócić zły los. To tylko kwestia ciężkiej, długiej pracy i cierpliwości. Naprawdę bardzo się cieszę - mówi SportoweFakty.pl napastnik Ruchu Chorzów.
Efir jest jednym z większych talentów w polskiej piłce ostatnich lat, ale jego karierę wyhamowały poważne urazy. W latach 2008-2014 związany był z Legią Warszawa. Z młodzieżowym zespołem Wojskowych zdobył mistrzostwo i dwa wicemistrzostwa Młodej Ekstraklasy, a w sezonie 2011/2012 został wybrany najlepszym graczem tych rozgrywek.
[ad=rectangle]
W kwietniu 2012 roku, za kadencji Macieja Skorży, zadebiutował w ekstraklasie, ale na kolejny w niej występ czekał... aż 657 dni. Miesiąc po debiucie w T-ME musiał przejść drugą operację kolana (pierwszej poddał się w marcu 2011 roku). Po zakończeniu rehabilitacji okazało się, że potrzebny będzie kolejny zabieg, który przeprowadzono w lutym 2013 roku. W październiku tegoż roku rozegrał cztery mecze w III-ligowych rezerwach Legii i doznał urazu mięśnia uda, przez który pauzował do końca roku.
Runda wiosenna minionego sezonu była pierwszą od czterech lat, którą młody napastnik rozegrał bez urazów. W ekstraklasie zagrał raz - przez minutę - z Górnikiem Zabrze, a w Legii II wystąpił w 12 spotkaniach i strzelił 9 bramek, udowadniając, że umiejętności piłkarskich nie zapomniał.
Latem Wojskowi z niego zrezygnowali, a sięgnął po niego chorzowski Ruch. Stołeczny klub ma jednak prawo do odkupu 22-latka na wypadek, gdyby przy Cichej 6 zapomniał o pechowej przeszłości i grał na miarę swojego niemałego talentu. Pierwszy krok już wykonał, zdobywając swoją premierową bramkę w T-ME. Czekał na nią 841 dni i to szmat czasu, ale bardziej miarodajna jest inna liczba - 130. Tyle bowiem minut spędzonych na boiskach ekstraklasy od momentu debiutu potrzebował, by pierwszy raz wpisać się na listę strzelców, a uczynił to w swoim siódmym występie.
W wyjazdowym meczu 4. kolejki T-ME z Wisłą Kraków pojawił się na placu gry w 68. minucie, a pięć minut później zamienił na gola prostopadłe podanie od Filipa Starzyńskiego, nic nie robiąc sobie z obstawy Arkadiusza Głowackiego i Dariusza Dudki.
- Było wiele pomysłów na skończenie tej sytuacji. Z początku myślałem, że wyprzedzę Arka Głowackiego i będę miał sam na sam z bramkarzem, ale kątem oka dostrzegłem Darka Dudka i postanowiłem uderzyć. Wyszło dobrze, piłka była poza zasięgiem bramkarza i odbiła się od słupka - opisuje akcję z 73. minuty Efir.
Tuż po zdobyciu gola nie eksplodował z radości, ale kamień spadł mu z serca i po wyjściu z szatni już był uradowany: - Ostatni raz tyle SMS-ów dostałem po trzecim zerwaniu więzadeł, ale teraz to były gratulacje, a nie wyrazy współczucia i słowa otuchy. Naprawdę warto marzyć. Warto dawać sobie kolejne szanse, podnosić się z kolan, co w moim przypadku można traktować dosłownie. Miałem chwile zwątpienia, ale zawsze widziałem światełko w tunelu. Opłacało się.
Przez sześć lat Efir był związany z Legią, a gdyby nie urazy, pewnie dziś dalej grałby przy Łazienkowskiej 3. Nie sposób zatem nie spytać go o jego reakcję na decyzję UEFA w sprawie meczu Celtic Glasgow - Legia Warszawa: - Moje pierwsze odczucia były takie same, jak chyba każdego Polaka, bo w końcu Legia reprezentuje cały kraj - szok i niedowierzanie. Ciężko było w to uwierzyć, ale uważam, że trzeba to wziąć na klatę. Znam chłopaków z Legii i wiem, że teraz będą dzięki temu tylko mocniejsi i w jakiś sposób pokażą, że ta Liga Mistrzów im się należała.